Mało konkretnego pożytku, ale radocha!
I przepisy, i literatura.
Dla zaspokojenia chuci?
Czasem lepiej pójść na obiad do baru i zjeść coś pysznego, niż męczyć się nad łykowatym mięsem w wytwornej restauracji.
Europejscy osadnicy w Nowym Świecie przetrwali głód dzięki indykom, które na tę pamiątkę są spożywane corocznie w Święto Dziękczynienia. Ale dla szybko rozwijającego się społeczeństwa Ameryki nie starczyłoby mięsa ani tych ptaków, ani bizonów.
W knajpie stylizowanej na meksykańskie rancho można zjeść lepiej niż w modnej, luksusowej restauracji, prowadzonej przez słynną aktorkę. Ale i tu, i tu jest równie drogo.
Daleki Wschód przywędrował do Warszawy już dawno. Najpierw w latach 50. ubiegłego wieku ulokował się przy Marszałkowskiej. Potem przeniósł się na Hożą, by w końcu wylądować przy Puławskiej w pobliżu Narbutta.
Chaczapuri, szaszłyk i róg do wina to atrybuty gruzińskiej biesiady. W Warszawie jest dużo skromniej. Ale zanim trafimy do Gruzinów, zajrzyjmy do Rubikonu i Primavery.
Na stołecznej mapie gastronomicznej restauracje arabskie są na szarym końcu. Jest ich najmniej. Jedna na Pradze – La Cedre (już dawno przez nas opisana) i dwie na Mokotowie. Obie u zbiegu al. Niepodległości i Wawelskiej.
Dziś na talerzu dwa zaskoczenia: miłe – to włoska ristorante, i niemiłe – warszawska knajpka. Ruszajmy więc.