„Ksiądz pana wini, pan księdza, a nam prostym zewsząd nędza”. Te słowa Mikołaja Reja z krótkiej rozprawy między „Panem, Wójtem a Plebanem” idealnie opisują obecną sytuację na rynku finansowym. Rząd obwinia Radę Polityki Pieniężnej o utrzymywanie wysokich stóp procentowych, Rada oskarża rząd o próbę tłumienia jej niezależności, a tracą klienci banków.
Budownictwo mieszkaniowe od dawna nie miało tak dobrych wyników (w minionym kwartale oddano do użytku o 43 proc. więcej mieszkań niż rok temu) i równie kiepskich perspektyw. Mieszkania sprzedają się coraz gorzej, przybywa pustostanów. Słabnący popyt mają ożywić uchwalone przez Sejm 26 kwietnia br. dopłaty do oprocentowania kredytów mieszkaniowych. To jednak wydaje się mało prawdopodobne.
Dla młodzieży bez solidnego materialnego zaplecza, planującej w tym roku podjęcie studiów, mamy ostrzeżenie: nie wiążcie przesadnych nadziei z kredytami studenckimi. Liczcie raczej na siebie. Szukajcie innych źródeł utrzymania na czas nauki.
Mariusz Łukasiewicz twierdzi, że w jego pracy wszystko zaczyna się od wizji. Miewa je w rozmaitych okolicznościach, na przykład gdy jedzie samochodem lub chodzi po gabinecie. Ale nie przychodzą codziennie. – No, może raz na tydzień, to już jest nieźle. Niedawno okazało się, że wizje Mariusza Łukasiewicza warte są 350 mln dolarów. Dwa miesiące temu 75 proc. akcji stworzonego i kierowanego przez niego Lukas Banku postanowił wykupić potężny francuski bank Credit Agricole.
W ciągu kilkunastu miesięcy Rada Polityki Pieniężnej trzy razy podnosiła podstawowe stopy procentowe, a wszystkie banki skwapliwie podążały jej śladem. Coraz wyższe odsetki nie zniechęciły jednak ludzi do zaciągania kredytów mieszkaniowych. Polacy ze złotówek przerzucili się na słabnące euro. W przyszłości tej decyzji mogą jednak bardzo żałować.
Rozpoczął się trzeci z kolei rok akademicki, w którym studenci mogą ubiegać się o kredyty na naukę. Termin składania wniosków mija 15 listopada.
Klienci kas mieszkaniowych do tej pory tylko oszczędzali. Teraz sytuacja się odwraca. Coraz liczniejsza grupa zwraca się do swoich banków o uprzywilejowany, należny im kredyt. Przy tej okazji czekają ich liczne niespodzianki. Najczęściej są nieprzyjemne.
Nie opuszcza nas ochota do życia na kredyt. Choć Rada Polityki Pieniężnej robi co może, byśmy więcej oszczędzali, a mniej pożyczali, to zadłużenie gospodarstw domowych systematycznie rośnie. Nic dziwnego, tworzymy z bankowcami zgrany tandem: my staramy się szybko nadrobić cywilizacyjne zaległości – kupować nowe samochody, pralki, lodówki – oni chcą na tym zarobić. Jesteśmy dla nich prawdziwą żyłą złota, bo swoje zobowiązania spłacamy na ogół sumiennie i regularnie. O kłopotach obie strony mówią niechętnie. Mimo to postanowiliśmy poznać ciemną stronę kredytowej gorączki.
Kiedy pan Gilewicz kupował przed 5 laty auto w komisie, myślał, że piękny jest świat, w którym nawet elektromontera stać na własny wóz. Dzisiaj po samochodzie zostało już tylko wspomnienie, a pana Gilewicza dopadły, niczym czkawka z odległej przeszłości, wezwania do zapłaty.
Dla ludzi, którzy zaciągnęli kredyty mieszkaniowe, zaczął się trudny rok: oprocentowanie takich pożyczek jest dziś o 1,5–4 proc. wyższe niż dwa miesiące temu. Popyt na kredyty maleje. Bankowcy przypominają jednak, że tendencję taką widać na początku każdego roku. Według ich przewidywań, za kilka miesięcy koszty obsługi pożyczek mieszkaniowych zaczną spadać.