Czy to dobrze, że rząd PiS poszedł po rozum do głowy i znów zabiega o odblokowanie unijnych funduszy z KPO? Wydawałoby się, że takie wątpliwości mogą żywić przede wszystkim najtwardsi, antybrukselscy zwolennicy obozu rządzącego. Ale ma to swoje konsekwencje także dla opozycji.
Bruksela zaakceptowała kształt nowej ustawy sądowej skrojonej pod to, by odblokować miliardy euro z postpandemicznego Krajowego Planu Odbudowy.
Od 2015 r. Jarosław Kaczyński wygrywał bitwy prowadzone z UE. Wiele jednak wskazuje na to, że ostatnią, o KPO i unijne środki, przegra. Choć jeszcze próbuje walczyć.
W Brukseli o polskim KPO minister Szymon Szynkowski vel Sęk rozmawiał z komisarzem Didierem Reyndersem. Bez widocznych postępów.
Po oświadczeniu 30 „starych” sędziów Sądu Najwyższego Unii raczej nie wypada odpuścić. A możliwość „ustępstwa” Polski już torpeduje Zbigniew Ziobro.
Czy poza problemami z przestrzeganiem praworządności są inne kwestie, które stoją na przeszkodzie, aby do Polski popłynęło 35,4 mld euro? Na czym polegają kamienie milowe opisane w KPO?
Czy prezes wesprze na sto procent szefa rządu? Czy złamie opór sasinowo-szydłowej części PiS? Czy zmusi do kapitulacji ziobrystów? Czy Zjednoczona Prawica jest gotowa ustąpić Unii w sprawie praworządności?
Złe relacje Warszawy z Komisją Europejską sprawiają, że każde nieporozumienie w sprawie unijnych wypłat natychmiast urasta do miana „zdrady Brukseli”.
Polska nadal nie przedstawiła Brukseli zasad monitorowania Karty Praw Podstawowych, a to jest niezbędne do wypłat funduszy spójności.
Kamienie milowe niezrealizowane, pieniędzy nie ma, a władza pokazała, że jak chce, to może. Ale może też nie chcieć. I nic nie musi.