Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen pierwszy raz publicznie ogłosiła, czego Bruksela oczekuje od Warszawy w związku ze sporem o praworządność i perspektywą zatwierdzenia (lub nie) Krajowego Planu Odbudowy.
Już samo nagromadzenie militarnej terminologii w wywiadzie premiera dla „Financial Times” sugeruje, że coś jest nie tak. O co chodzi Mateuszowi Morawieckiemu?
Premier Morawiecki podczas szczytu sugerował półgębkiem ustępstwa, ale Komisja Europejska i tak dostała od unijnych przywódców mocne wsparcie dla działań wobec Polski po ostatnim wyroku TK Julii Przyłębskiej. Najbliższych kilkanaście dni pokaże, po jakie narzędzia presji sięgnie Bruksela.
Piarowcy „Zjednoczonej Prawicy” wyszykowali dla premiera „narrację” opartą na trzech elementach: złym Tusku, utracie suwerenności oraz straszeniu uchodźcami i Niemcami.
Morawiecki nie może wycofać z Trybunału Przyłębskiej swojego wniosku skierowanego przeciwko orzeczeniom TSUE, bo wtedy oskarżą go o „uleganie dyktatowi Unii”. Jeśli Trybunał orzeknie zgodnie z tym wnioskiem, zagrożone będą wypłaty wielkich pieniędzy. Jeśli przeciwko, byłby to „policzek” dla szefa rządu. Pozostaje przeciągać sprawę pod byle pretekstem.
Wygląda na to, że PiS i rząd Mateusza Morawieckiego nie mają czego bronić: wzięcie sędziów pod but się nie udało i nic nie wskazuje na to, że się uda. Walka o „honor” kosztem miliardów euro w sytuacji, gdy „honorem” jest nieudana reforma łamiąca praworządność, byłaby co najmniej głupotą.
Polska władza nie odetchnie, nawet gdy już uzyska od Brukseli zatwierdzenie KPO. Instytucje UE co pół roku będą mogły blokować kolejne transze z Funduszu Odbudowy. Tymczasem władza PiS zapisanych tam miliardów euro bardzo potrzebuje.
Komisja Europejska pierwszy raz publicznie potwierdziła, że to spory o nadrzędność prawa unijnego wynikające z rozpraw przed TK Julii Przyłębskiej utrudniają rokowania w sprawie postpandemicznego, wartego miliardy euro Krajowego Planu Odbudowy.
Przyblokowanie KPO to mocny polityczny sygnał z Brukseli. Polska przez „bunt” przeciw prymatowi unijnego prawa bardzo zawęziła pole rokowań i ustępstw Komisji w kwestii praworządności, choć wcześniej była ona skłonna na wiele spraw przymknąć oko.
Projekt był już zasadniczo wynegocjowany w połowie lipca, ale Bruksela nagle nacisnęła na hamulec. Zresztą wizyta Ursuli von der Leyen w Warszawie w środku „rebelii” o autorytet TSUE byłaby co najmniej niezręczna.