Polska włączyła się do łańcucha międzynarodowej pomocy - pierwsi Albańczycy z Jugosławii są już nad Wisłą. Rząd zadeklarował początkowo, że przyjmiemy dwa tysiące uciekinierów, ale za wyasygnowane na ten cel 4 mln zł z rezerwy budżetowej można będzie ugościć zaledwie tysiąc uchodźców z Kosowa.
Kosowo i Metohija - dwie kotliny wielkości 10 887 kilometrów kwadratowych. Około dwóch milionów ludzi (dane z 1991 r.). Na- przeciwko siebie stanęły tam trzy racje. Racja etniczna - około 1,6 mln Albańczyków (81,6 proc.) wobec 214 tysięcy (11 proc.) Serbów i Czarnogórców. Racja historyczna - przywiązanie Serbów do kolebki ich państwowości i kultury. Racja prawa międzynarodowego, które z jednej strony nie dopuszcza do kawałkowania przez mniejszości narodowe państwa, w którym one żyją, a z drugiej - daje każdemu człowiekowi prawo do życia, wolności i samostanowienia. Do tych trzech racji, po nalotach NATO na Jugosławię, dołączyć należy jeszcze rację czwartą - prawo silniejszego.
Pierwszą polską ofiarą konfliktu w Kosowie został porucznik Pelczarski, rzecznik prasowy 18 Batalionu Desantowo-Szturmowego w Bielsku-Białej. Kiedy samoloty NATO krążyły nad Jugosławią, porucznik Pelczarski bez chwili oddechu wyjaśniał prasie, że jego żołnierze na razie nie odjeżdżają na wojnę. Kierował w koszarach ruchem ekip radiowych i telewizyjnych. Udzielał dziennie 30 wywiadów. Następnie zachorował na gardło i dostał L-4.
Cały świat patrzy na upiorne relacje z Kosowa i Belgradu. Z jednej strony eksplozje rakiet w wielkim mieście, z drugiej wypędzenie w ciągu kilku dni tysięcy albańskich Kosowarów. Czystki etniczne, masowe deportacje, pogromy i przymusowe przesiedlenia - miały miejsce od niepamiętnych czasów. Jednak stałym elementem "ostatecznego rozwiązywania" historycznych konfliktów okazały się one dopiero w wieku XX, w którym zabito i zamordowano 187 milionów ludzi, a dodatkowe miliony wygnano z dawnych stron rodzinnych do na nowo wyciętych na mapie państw narodowych. Tragedia i Kosowa, i Serbii - wyrok przesunięty o półwiecze - wpisuje się w tę ponurą tradycję.
Trzeci tydzień ataków sił powietrznych przeciwko Serbii niewiele przybliżył NATO do celu i finału operacji. Miało nim być zmuszenie serbskich jednostek do zaprzestania wysiedleń i do wycofania się z Kosowa oraz powrót do stołu rokowań. Co więcej, plan pokojowy, jaki na tym stole leży od lutego, od czasu nieudanych serbsko-albańskich rozmów w Rambouillet, zaczyna tracić sens.
Równo przed rokiem w reportażu z Kosowa pytaliśmy na okładce POLITYKI: "Kosowo: nowa wojna w Europie?". Kiedy będziecie państwo czytali te słowa, w drodze znajdzie się już może milion Albańczyków - wypędzonych, pozbawionych domów, paszportów, korzeni, nadziei. To ostatnie pewnie wielkie przymusowe wysiedlenie dwudziestego wieku ma przede wszystkim wymiar ludzki: humanitarnej klęski. Ma ono także wymiar polityczny. Przypomina Europie o istnieniu tego małego rozproszonego narodu, przez dziesięciolecia pozostającego w izolacji - podzielonego między dawną Jugosławię i Albanię. Albania niegdyś kojarzyła się ze schronami atomowymi, egzotycznym sojuszem z Chinami i groźną tradycją rodzinnej wendety. Mijająca dekada, mimo demokratycznych wysiłków Albańczyków, utrwaliła obraz chaosu, zbrojnych band, rozpadu państwa, żywiołowej emigracji. Albania to biegun biedy w Europie. Teraz do wszystkich tych kłopotów doszli jeszcze uchodźcy. Krucha Albania może nie przetrwać tego naporu, podobne zagrożenie staje przed młodą Macedonią, pozostającą dodatkowo w sporze z Bułgarią i Grecją. Jeśli Albańczycy mają powrócić do Kosowa - czego stanowczo domagają się państwa NATO - to na jakich warunkach? Jeśli Kosowo, bezprecedensową decyzją od zakończenia drugiej wojny, miałoby uzyskać niepodległość, to czy będzie zdolna do samodzielnej egzystencji, a jeśli nie, to z kim - i czyim kosztem - mogłoby się łączyć? Czy na gruzach Wielkiej Serbii może wyrosnąć pęczniejąca islamska Wielka Albania? Jakie Bałkany wyłonią się z tego bezmiaru krwi i nieszczęść?
Naloty NATO na Jugosławię (Serbię i Czarnogórę) nie powstrzymały czystki etnicznej w Kosowie. Exodus blisko dwustu tysięcy ludzi do państw sąsiednich, Macedonii i Albanii, spowodował katastrofę humanitarną. Czy Kosowo to już ostatni akt jugosłowiańskiej tragedii? Czy też w pobliskiej Macedonii niebawem powtórzy się scenariusz znany z Bośni i Hercegowiny? Jak długo NATO będzie bombardować Jugosławię i czy ataki przeprowadzane będą tylko z powietrza? Jak zachowa się trudno przewidywalna dziś Rosja?
Komentarze setek dziennikarzy śledzących interwencję NATO w Jugosławii są coraz bardziej cierpkie. Mija bowiem kilkanaście dni - i ciągle to samo. Coraz intensywniejszym nalotom Sojuszu towarzyszy coraz bardziej masowy exodus Albańczyków z Kosowa. Nie widać końca, punktu docelowego ani nawet momentu przesilenia. W tej telewizyjnej wojnie podzielonej na codzienne odcinki, widzowie zaczynają się domagać zasadniczego zwrotu akcji.
Fadil w ciągu czterdziestu lat swego życia kilkaset razy przechodził granicę kosowsko-macedońską. Granicę, która w czasach byłej Jugosławii istniała tylko na mapie. Teraz od strony macedońskiej strzegą jej czołgi NATO, uzbrojeni po zęby żołnierze macedońscy oraz dziesiątki policjantów z oddziałów specjalnych. Fadil przekroczył tę granicę jako jeden z tysięcy Albańczyków uciekających przed serbskimi siłami zbrojnymi.
Na samym początku było tak, jak świat zdążył się już przyzwyczaić. Jak przy wyzwalaniu Kuwejtu (1990 r.) czy karnym uderzeniu na Irak (1998 r.). Operacja wojskowa transmitowana na żywo, rakiety odpalane z odległych okrętów, nocne rajdy niewykrywalnych samolotów, chirurgiczne uderzenia, syreny, pomarańczowe pióropusze eksplozji. Ale po kilku dniach nalotów NATO na Jugosławię widać, że tu wszystko może potoczyć się inaczej.