Nowa armia ma liczyć 5 tys. zawodowych żołnierzy i 3 tys. rezerwistów. Czy Belgrad ma powody do obaw? Wprawdzie nic nie wskazuje, że konflikt zbrojny mógłby nastąpić jutro, ale nie jest to wykluczone raz na zawsze.
Zmiana granic między Kosowem i Serbią z daleka wydaje się genialnym w swojej prostocie planem, rozwiązującym nierozsupływalny węzeł bałkański. Ale uwaga: wkraczamy na gigantyczne pole minowe!
Chęć zawarcia porozumienia i normalizacji stosunków w zamian za poparcie dla pomysłu zmiany granic między obu krajami wygląda na formę szantażu.
Wschodnia Europa przestaje wierzyć w Zachód i traktować go jak cel, do którego warto zmierzać. Z wielu powodów.
Bałkany nie mogą stać wiecznie na progu UE. Muszą mieć jasną perspektywę, nawet odległą, ale wyraźną.
Zaczyna wychodzić na to, że tylko obecność Zachodu na Bałkanach jest gwarantem, że Serbowie i Albańczycy znów nie rzucą się sobie do gardeł.
Z dwumilionowego Kosowa uciekło w ciągu roku 100 tys. ludzi. Kolejni szykują się do drogi.
Czy przywódcy byłej Wyzwoleńczej Armii Kosowa (UCK) – dziś często nobliwi politycy – staną przed trybunałem i odpowiedzą za popełnione zbrodnie przeciwko ludzkości?
Od polityków wymagamy patrzenia dalej niż koniec nosa. Przewidywania skutków decyzji, analizy sytuacji nie tylko na dziś, myślenia szerszego niż jedynie doraźny interes polityczny i wyborczy. Bo złe decyzje zawsze się mszczą, nie dziś, nawet nie jutro, może później, ale to przychodzi nieodwołalnie. Kłopoty jak w banku.
Kosowo będzie również dla Serbów – uzgodnili politycy w Belgradzie i Prisztinie. Dla Bałkanów to porozumienie może być ważniejsze niż członkostwo Chorwacji w Unii Europejskiej.