Chiny wybuch covidu leczą mieszanką ziół i tradycyjnej medycyny. Terapię przepisał Xi Jinping, widzący w tym receptę na spajanie narodowej tożsamości i kolejny dowód wyższości Państwa Środka nad resztą świata.
Oto nowa chińska normalność: chaos w poczekalniach, deficyt wolnych łóżek i personelu, kolejki przed aptekami, brak wolnych terminów w zakładach pogrzebowych i dymy z kominów pracujących na pełnych obrotach krematoriów.
Według niektórych symulacji Chiny może wkrótce czekać covidowy armagedon. To cena za bezwzględną politykę, wieczne lockdowny i ślepe przekonanie, że chińskie szczepionki są najlepsze.
Niedawne protesty w Chinach nie idą zupełnie na marne. Owszem, zostały zduszone, postulaty trafiły w próżnię, ale partia komunistyczna zapowiada rewizję swojego podejścia do przeciwdziałania skutkom pandemii.
Władze w Pekinie coraz ostrzej reagują na przejawy społecznego niezadowolenia z powodu twardej polityki antycovidowej. Mimo to demonstracje nie ustają, a bunt widać również w internecie.
Chińczycy też oglądają mundial i z ich perspektywy trybuny katarskich stadionów wypełnione kibicami bez maseczek wyglądają jak pocztówki z innej planety.
Chińczycy w bezprecedensowej fali protestów dają znać partii komunistycznej, co myślą o drakońskich metodach walki z covidem. Takich manifestacji, a nawet przepychanek z policją, Chiny nie widziały od dwóch, trzech dekad.
Niesłabnąca wola całkowitego wyeliminowania koronawirusa z Chin skutkuje rosnącymi kosztami gospodarczymi. Odczują to wszyscy, nie tylko Pekin.
Chiny wciąż stosują politykę „zero-covid” z gwałtownymi i całkowitymi lockdownami miast. I nie przestaną. W zeszłym roku z powodu koronawirusa zmarły tu tylko dwie osoby. Jakim kosztem?
Partia komunistyczna chwali się, że dzięki zdecydowanej reakcji życie w covidowych Chinach wróciło niemal do normy. Ale widać już, że dotychczasowa strategia zerowej tolerancji ma spore luki.