Kim Dzong Un, dyktator Korei Płn. postawił przed plutonem egzekucyjnym swoją byłą partnerkę. Razem z nią zginęło jeszcze 11 osób, wszyscy byli artystami estradowymi.
Najprawdopodobniej już w przyszłym tygodniu obie Koree siądą do rozmów. To bardzo dobra wiadomość, dobiega bowiem końca kilkumiesięczny stan napięcia, w którym wielu widziało już drugą wojnę koreańską.
W pierwszych dniach kwietnia znudzeni korespondenci prasy zagranicznej w Seulu z rozczarowaniem przyznali, że w Korei Płd. nie tylko nie było czuć lęku przed ewentualną wojną nuklearną, ale nie było tam nawet widać jakichkolwiek oznak niepokoju.
Gdyby wierzyć portalom internetowym straszącym wiadomościami o północnokoreańskich rakietach, pogróżkach Kim Dzong Una i samolotach amerykańskich wysłanych do Azji Wschodniej, można by pomyśleć, że zbliża się atomowa apokalipsa.
To już wojna, ogłasza Korea Płn. i zapowiada, że w najbliższych dniach przeprowadzi atak na Koreę Płd. i USA. Nie wyklucza przy tym użycia ładunków nuklearnych i stawia warunek – pokój zostanie uratowany, jeśli Korea Płd. i USA natychmiast przerwą wspólne ćwiczenia wojskowe.
Eksperci – od uzbrojenia, polityki na Dalekim Wschodzie i w obu Koreach – powtarzają, że wojny na Półwyspie Koreańskim nie będzie.
Korea Płn. postawiła swoją armię w stan gotowości bojowej. Następnym korkiem ma być atak na Koreę Płd., amerykańskie bazy na Oceanie Spokojnym i kontynentalne stany USA.
Korea Płn. starszy Południe wojną. Grozi, że wojna nuklearna może wybuchnąć w każdej chwili. I głosi, że winę za kryzys na Półwyspie Koreańskim ponoszą „podżegacze wojenni” z Południa.
Zaskoczenia nie ma. Koreańczycy z Północy zapowiadali wybuch swojej trzeciej bomby atomowej w historii od co najmniej kilku tygodni. I zdetonowali ją mimo sprzeciwu sąsiednich Chin, Rosji i Japonii.
Głosem uroczyście triumfalnym spikerka telewizji północnokoreańskiej oznajmiła, że kraj zdołał wystrzelić pomyślnie tak dużą rakietę, że umieścił jakiegoś satelitę na orbicie okołoziemskiej.