Dopóki krzyż będzie traktowany na równi z herbem lub nawet wyżej, nie ma szans, żeby kwestia ta została rozwiązana w duchu nowoczesnej demokracji. I to jest poważny problem współczesnej Polski.
Reakcja Kościoła na zapowiedzi Barbary Nowackiej jest zadziwiająco umiarkowana i stonowana. Hierarchowie mają świadomość, że to, co zostało wprowadzone ministerialnym rozporządzeniem, można innym rozporządzeniem zmienić.
W teorii państwo nie finansuje działalności o charakterze religijnym. W praktyce odbywa się to poprzez rozmaite furtki w przepisach. Kolejne z nich właśnie wychodzą na jaw.
Okres 2015–21 stanowi wręcz modelowy przykład sojuszu ołtarza z tronem z wyraźną dominacją tego pierwszego. Stosunek Kościoła do pandemii jest kolejnym tego dowodem.
Przez ponad osiemset lat głównym instrumentem układania relacji Kościoła katolickiego ze światem zewnętrznym były konkordaty. Modelem dla wielu w XIX i XX w. stał się dokument podpisany w 1801 r. przez Napoleona Bonapartego z papieżem Piusem VII.
25 lat po podpisaniu konkordatu znów zastanawiamy się, czy w ogóle był nam potrzeby, czy jest trwały i komu on naprawdę służy.
Strona kościelna nieporównanie częściej narusza zapisy konkordatu. Chodzi przede wszystkim o zasadę wzajemnej niezależności i autonomii.
Apel profesorów wydaje mi się słuszną reakcją na nasilającą się u nas kampanię mainstreamu katolickiego przeciwko świeckości i liberalizmowi.
Państwo polskie jest dłużnikiem Kościoła rzymskokatolickiego. Bo jeszcze nie oddało wszystkich dóbr kościelnych zabranych po wojnie.
„W imię Boga wszechmogącego” – zgodnie z propozycją Jarosława Kaczyńskiego tak właśnie powinna zaczynać się konstytucja. To zbędne. Państwo w wielu miejscach funkcjonuje tak, jakby się właśnie w ten sposób rozpoczynała.