„The Last of Us” potwierdza zainteresowanie historiami o zmierzchu ludzkości – w tydzień tę grę kupiło 1,3 mln osób. Dostają opowieść moralistyczną nowej ery: nie ma nagrody za cnotę, a śmierć może dopaść bohaterów w każdej chwili.
Kto wie, że jutro ma być koniec świata? Znowu... Rozmowa z prof. Michałem Różyczką, astronomem z Centrum Astronomicznego im. Mikołaja Kopernika w Warszawie o tym czy świat może się skończyć i co ten koniec tak naprawdę oznacza.
Słońce zwiększa aktywność. W świecie islamu wybuchają rewolucje. Zaskakują nas anomalie klimatyczne. Tsunami i trzęsienia ziemi zbierają tragiczne żniwo, ostatnio w Japonii. Długi kalendarz Majów kończy się na 2012 r. Zdaniem „katastrofologów” nadciąga Apokalipsa. Kiedy? „O dniu owym i godzinie nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec”, odpowiada Jezus w Ewangelii św. Mateusza.
Ostatnia postać strachu to trwoga przed kryzysem gospodarczym, wcześniejsze dotyczyły świńskiej grypy. Dawne lęki, zazwyczaj powiązane z wiarą i Bogiem, były dużo bardziej zróżnicowane – bano się właściwie wszystkiego.
U Miłosza w dzień końca świata pszczoła krążyła nad kwiatem nasturcji. W ewenkijskiej wiosce Ciapo Ołogo tego dnia upadł sowchoz. Tak to widzą najstarsi mieszkańcy wioski – ciocia Gabyszewa i babcia Trynkina.
Każdy straszy, jak potrafi. Rodzima literatura sensacyjna - hakami i układami, amerykańskie seriale - kosmitami i końcem świata. Bać się czy śmiać?
Przyszłość właśnie się zaczęła. Ale więcej w związku z nią mowy o końcach czegoś, co było, niż o początkach tego, co będzie: koniec historii i ideologii; koniec słowa drukowanego i pracy, koniec chłopstwa i klasy robotniczej, koniec państwa narodowego i narodowych literatur; koniec fotografii, malarstwa i teatru; koniec uczuć i psychoanalizy; koniec utopii (poza zjednoczeniem Europy), humanizmu, rodziny, szkoły; i wreszcie – skoro da się przeszczepiać „moduły świadomości” człowieka do nowego cielesnego pokrowca jakiegoś sklonowanego sobowtóra – koniec śmierci. Oto tylko garść „końców” wypisanych z licznych szkiców i książek.
Jeśli w tej chwili trzymacie Państwo w rękach najnowszy numer "Polityki", znaczy to, że koniec świata zapowiadany przez badaczy przepowiedni Nostradamusa na 12 lipca tego roku o godz. 9.41 (Raport "Polityki", nr 28) nie nastąpił. Pesymiści twierdzą jednak, że coś wisi w powietrzu. Oto na kilka dni przed końcem świata niebo nad Polską i dużą częścią Europy stało się sceną atmosferycznej apokalipsy.
Koniec świata nastąpi 12 lipca o godzinie 9.41 - na tę datę wskazuje przepowiednia słynnego Nostradamusa, jasnowidza z XVI-wiecznej Francji. Sam mistrz wymienia lipiec 1999 r., ale fachowcy od przepowiedni, po żmudnych obliczeniach numerologicznych, ustalili bardziej precyzyjną datę. Niektórzy badacze Nostradamusa podają także - jako termin przypuszczalnego końca świata - 19 i 23 lipca 1999 r. oraz różne pory dnia. Niemal każda epoka i każda kultura rodziła własne wizje gigantycznego kataklizmu, który pochłonie wszystko, co istnieje. Feralną datę odsuwano w mało konkretną odległą przyszłość, ale zadziwiająco wiele czarnych wizji wskazuje na okolice magicznego 2000 r.
To już za chwilę - głoszą nowi egzegeci starych proroctw. Powtarzają się te same daty apokalipsy. Lipiec 1999. Rok 2000 albo 2001. Różne bywają za to wersje końca świata: katastrofa kosmiczna, wojna nuklearna, ogólnoświatowa zaraza albo dość banalna na tym tle awaria systemów komputerowych. Rzeczywistość u progu Millenium dostarcza mnóstwa znaków, skrzętnie odczytywanych nie tylko przez nawiedzonych mistyków.