Najpierw był zwierzyną łowną, potem kazano mu ciągnąć wóz. Jako wierzchowiec stał się bogiem, symbolem prestiżu i towarzyszem w bitwie. Rzadko które zwierzę miało taki wpływ na rozwój cywilizacji jak koń.
Słowa Johna Galsworthy’ego: „zabawna rzecz dzieje się z końmi: wychodzą z użycia, a wchodzą w modę”, opisujące rzeczywistość brytyjską początków XX w., znakomicie pasują do dzisiejszych polskich realiów.
Warszawski tor wyścigów konnych był już prywatny (przed wojną) i państwowy (po wojnie). Teraz – ani państwowy, ani prywatny – umiera w zapomnieniu. Na agonię Służewca czekają deweloperzy. To najbardziej atrakcyjna lokalizacja w stolicy. Ostatnio torami zainteresował się Andrzej Lepper.
Od kiedy go udomowiono – pięć tysięcy lat temu – człowiek zmienił konia niewiele. Zaledwie o 0,19 proc., powiada Józef Antczak. Ale zabrał mu część jego natury, zabrał także naturalną regulację kopyt i teraz musi te kopyta regulować sam. Człowiek wziął za te kopyta odpowiedzialność. Dlatego kowal podkuwacz to ważny element w życiu konia.
Amerykańscy hodowcy kochają konie arabskie z polskich stadnin. Zwierzęta są gośćmi największych pokazów, za ocean jadą też w bardzo konkretnym celu.
Na początku lat dwudziestych XIX w. urządzano wyścigi koni na ziejącej pustkami ulicy Marszałkowskiej, potem za Łazienkami, a od 1841 r. za rogatkami mokotowskimi. Dziś na Służewcu bomba ani drgnie. Czyżby nastąpił koniec wielowiekowej tradycji warszawskich gonitw?
Gdy mają wejść do samochodu, słychać ich płacz. Pociągają nosem, jakby śmierć miała jakiś konkretny zapach.
Dwie baby robią w tym lesie: Baśka i Kaśka. Trochę narwane, ale oczy ufne. Bez nich nie byłoby pracy dla pilarzy. I żyć nie byłoby za co. Dwudziesty pierwszy wiek, a tutaj wszystko wróciło w stare koleiny: ani koń bez człowieka, ani człowiek bez konia.
Jeszcze w styczniu było ich ośmioro. Życiowi wykolejeńcy, mieli budować dobre relacje z nastolatkami ze szkoły w Nietążkowie. Wyszło inaczej: August, Cienki i Blamaż nie żyją. Dwójkę wywieziono. A jednego uczniowie ledwo uratowali spod noża.
Większość stadnin w kraju już się sprywatyzowała. Teraz prywatni właściciele koni walczą o to, aby na państwowym garnuszku pozostały ogiery.