Kiedy kilkadziesiąt lat temu Andy Warhol stwierdził, że w przyszłości każdy będzie miał swoje piętnaście minut sławy, była to jedynie trudna do udowodnienia figura stylistyczna. Obecnie, w dobie Internetu, proroctwo to wydaje się całkiem realne – trzeba tylko wiedzieć, jak do tej sławy dotrzeć. Podpowiadamy: np. poprzez „The New York Times on-line”.
W Wigilię oczekujemy, że choć raz w roku przemówią do nas zwierzęta. Daremność tych nadziei rozwialiśmy jednak w ubiegłym roku, drukując na święta (POLITYKA 52/99) wywiad z zoologiem i etologiem, który odrzucił możliwość inteligentnej rozmowy ze zwierzęciem. Z kim zatem podjąć dialog? Może z komputerami, których w naszym życiu coraz więcej? Czy mają kiedykolwiek szansę przestać być tylko bezdusznymi maszynami?
Człowiekiem minionego roku tygodnik „Time” ogłosił Jeffa Bezosa, twórcę Amazon.com, firmy, o której parę lat temu mało kto słyszał i która nie widziała jeszcze grosza zysku. Pół roku później Bezos ponownie trafił na okładkę poczytnego tygodnika. Tym razem był to „Business Week”, a powód był mniej radosny: czy Amazon przetrwa?
Strona internetowa pisma „Łódzki Szaniec” została zablokowana przez prokuraturę. „Ci koszerni pajace postanowili ocenzurować Internet. Jest to dowód na nieposkromioną pychę łódzkich parchów” – piszą redaktorzy gazety, której witryna internetowa funkcjonuje już pod nowym adresem. Podobnych przypadków jest wiele. Autorzy usuniętych z polskich serwerów stron przenoszą je na serwery zagraniczne. Czy można zatem wyrzucić kogokolwiek z Internetu?
IRC (Internet Relay Chat), czyli gadanie na internetowych stronach, wymyślił w 1988 r. fiński student Jarkko Oikarinen, by bez wychodzenia z domu wymieniać poglądy z uniwersyteckimi kolegami. Kilka lat później dzięki Internetowi czat opanował świat. Jedni uważają go za cudowne medium, które zbliża ludzi, inni za jedną ze współczesnych aberracji i siedlisko chamstwa. Rozczatowała się cała Polska: dzieci, dorośli, muzycy, politycy.
Tylko tego nam brakowało – westchnął gen. Jehuda Segew, szef działu kadr w sztabie generalnym. Na jego biurku leżała rozłożona gazeta zwiastująca kłopoty. Nie, nie była to wiadomość o nowej irackiej broni masowego rażenia ani też informacja o Hezbollah planującej dalsze akty terroru. Artykuł donosił, iż amerykański gigant elektroniki koncern Lucent Technologies nabył izraelską firmę Chromatis za cztery i pół miliarda dolarów.
Sejm zobowiązał rząd, aby do września przedstawił strategię rozwoju społeczeństwa informacyjnego w Polsce. Dobrze byłoby, gdyby owa strategia okazała się czymś więcej niż zestawem ogólnikowych haseł w duchu: doceniamy i popieramy. Są państwa, które na rozwoju technologii informacyjnych (IT) zbudowały swój gospodarczy sukces.
Życie melomana jest coraz łatwiejsze. Nie trzeba już polować na wybraną płytę, nie trzeba przeszukiwać półek w każdym sklepie ani – co chyba najważniejsze – płacić. Teraz do szczęścia wystarczy tylko parę kliknięć myszką.
Uśmiercanie książki i druku to ulubione zajęcie przeciwników nowych technologii. Tymczasem ani powstanie komputera osobistego, ani rozwój multimediów, ani obecnie Internetu nie stwarzają w najbliższej przyszłości zagrożenia dla papierowych lektur. Internauci czytają więcej, w najbardziej skomputeryzowanych krajach drukuje się rekordowe liczby tytułów. Stephen King, uznana fabryka papierowych bestsellerów, zdecydował się zaistnieć elektronicznie i ostatnie swe dzieła sprzedaje wyłącznie w formie elektronicznej za pośrednictwem Internetu, odnosząc oszałamiający sukces.
W czasach, gdy Internet staje się jednym z podstawowych narzędzi komunikacji międzyludzkiej, gdy o obecność w sieci zabiegają wszystkie właściwie grupy społeczne (łącznie z przeciwnikami komputerów), modna staje się internetowa kontestacja. Często padają zarzuty, że Internet „odczłowiecza istotę ludzką”, że jest nową formą totalitaryzmu, generalnie – że niesie z sobą o wiele więcej zagrożeń niż korzyści. Przykładem takiego właśnie myślenia jest artykuł Marka Oramusa pt. „Mózg w malinach” (POLITYKA 18).