Nocleg w takim „apartamencie” to żelazny punkt programu większości turystów odwiedzających Kirgistan.
Putin jest rozkojarzony, a w przestrzeni poradzieckiej pojawia się próżnia, sprzyjająca wznawianiu przewlekłych konfliktów.
Rosja nie ma zdolności sojuszniczych. Z wyjątkiem Alaksandra Łukaszenki, który rutynowo stara się udowadniać swoją przydatność w realizacji pomysłów putinizmu, nikt nie rwie się do pomagania w agresji w Ukrainie.
Kirgistan lubi rewolucje. Dopiero co była rewolucja tulipanowa, później kwietniowa, a teraz wybuchła październikowa. Regularnie zwyciężają, ale nie zmieniają prawie nic.
Rządy byłych republik radzieckich pod pretekstem walki z kryzysem ograniczają prawa obywateli. Zaostrzają reżimy i duszą w zarodku wszelkie formy protestu.
Kirgistan jest mały i biedny. Jako jedyny z postsowieckich republik w Azji Środkowej wziął się nieśmiało za zmiany ustrojowe. Ale stosunek Kirgizów do przeszłości, naznaczonej rosyjskim podbojem, jest pełen paradoksów.
To paradoks: tony narkotyków wartych miliony dolarów płyną przez biedne środkowoazjatyckie państwo, w którym ludzie często nie mają dostępu do wody pitnej i cierpią głód.
Biszkek nie jest miastem europejskim ani rosyjskim, z wyglądu i nastroju raczej słabo przypomina dawne Frunze, stolicę Kirgizów, opisaną przez Ryszarda Kapuścińskiego. Tylko moda na złote zęby okazała się ponadczasowa.
Dzień ulicznego powstania wystarczył, by opozycja odsunęła od władzy prezydenta Kirgistanu Kurmanbeka Bakijewa.
Ze stepów ukraińskich wiatr rewolucji dotarł do Kirgistanu. Po wielodniowych i wielotysięcznych demonstracjach opozycja opanowała stolicę kraju, a prezydent Akajew uciekł z miasta. Tulipanowa rewolucja zwyciężyła w Kirgistanie. To kolejna republika byłego ZSRR, która wymyka się spod wpływów Kremla.