W lipcu i sierpniu 1943 r. na stepach wokół Kurska rozegrała się bez wątpienia największa bitwa pancerna w dziejach świata.
Rosja, którą przed rokiem dosłownie przykuła do Morza Barentsa informacja o katastrofie okrętu podwodnego „Kursk”, teraz – wbrew triumfalnym meldunkom – dość spokojnie przyglądała się podnoszeniu wraku z dna.
Chcąc zamazać złe wrażenie sprzed roku, Rosjanie postanowili wydobywać „Kursk” przy otwartej kurtynie. Najważniejszy akt tego spektaklu rozegra się jednak dopiero za kilkanaście miesięcy.
Norwescy nurkowie z platformy Regalia dostali się do wnętrza „Kurska”. Mają wydobyć zwłoki marynarzy i zgłębić tajemnicę czekającą na oficjalne rozstrzygnięcie: co spowodowało tragedię w głębinach Morza Barentsa?
Ludzie po raz kolejny zawiedli się na swoim państwie, ale poczuli się obywatelami. Tragedia atomowego okrętu podwodnego „Kursk” wstrząsnęła całą Rosją. Czy zmieni jej oblicze? Tu żołnierze giną każdego dnia.
Nikt w Rosji nie wyobraża sobie, jak naprawdę wygląda flota. Urzędnicy i politycy oglądają jedynie te okręty, które nadają się do pokazania. Inaczej zobaczyliby to, co my widzimy co dzień: zdezelowany sprzęt, marynarzy w łachmanach, zarobaczony prowiant i szczury. Tak mówią mieszkańcy garnizonu Widiajewo. Tu stacjonował atomowy krążownik podwodny „Kursk” – duma 7 dywizji Floty Północnej.
Pół roku temu Władimir Putin został prezydentem, ponieważ zaprezentował się Rosjanom jako silny człowiek, który jest mistrzem judo, potrafi prowadzić odrzutowiec i nie patyczkuje się z czeczeńskimi „zwierzętami”. Wyglądał na swego chłopa, który przywróci Rosji prestiż supermocarstwa. Katastrofa „Kurska” okazała się jednak katastrofalna dla prestiżu Putina, rosyjskiej marynarki i rosyjskich snów o potędze.