Rytm wybijany na bębnach rozchodzi się głośnym echem po placu Republiki w Belgradzie, gdzie zgromadziło się ponad 200 tys. ludzi. Jest 27 września. Trzy dni temu Serbowie wybierali swoją przyszłość. To było referendum: albo Miloszević, albo Kosztunica. Większość opowiedziała się za tym drugim. Bębny brzmią jak afrykańskie tam-tamy. Czy słyszy je człowiek, o którym całe miasto mówi, że jest skończony? Jego pałac jest niedaleko, w słynnej dzielnicy Dedinje. Tłum zaczyna falować i krzyczeć: „Gotov je! Gotov je!” (Już po nim!). Czy rzeczywiście już po dyktatorze od dziesięciu lat niepodzielnie rządzącym tą częścią Europy?
O wojnie w Czarnogórze mówi się od czasu konfliktu w Kosowie. Przez ponad rok władze w Podgoricy igrały z ogniem, deklarując chęć opuszczenia jugosłowiańskiej federacji, znosząc wizy dla obcokrajowców (mimo ich obowiązywania w Jugosławii), prowadząc rozmowy z serbską opozycją, a nawet organizując własną armię. W końcu zareagowała druga strona – zdominowany przez Serbów parlament Jugosławii przyjął projekt zmian w konstytucji, zgodnie z którym Czarnogóra faktycznie przestaje być republiką i staje się podległym Belgradowi okręgiem.
Dzisiejsza Jugosławia wygląda jak zły sen Billa Clintona: reżim Miloszevicia nie upadł, wręcz przeciwnie, ma się całkiem dobrze, opozycja zamiast się wzmocnić, słabnie z dnia na dzień. Tylko społeczeństwo żyje coraz biedniej.
Boris Trajkovski. Prezydent Macedonii
Miesiąc po zamachu na Żeljka Rażnatovicia – Arkana zastrzelony został minister obrony Jugosławii Pavle Bulatović. Komentatorzy podzielili się na dwa obozy – za zbrodnią stoi albo Slobodan Miloszević (to jednak niezbyt prawdopodobne), albo czarnogórska mafia. Organizacja coraz silniejsza, współpracująca z mafią włoską i – co najważniejsze – związana z wpływowymi lokalnymi politykami.
Zwłoki Żeljka Rażnatovicia „Arkana”, jednego z największych zbrodniarzy wojny w byłej Jugosławii, zabitego 14 stycznia br., na dzień przed pogrzebem wystawiono w sali kolumnowej budynku związków zawodowych w Belgradzie. Dostąpił zaszczytów należnych mężom stanu. Tysiące Serbów przedefilowało przed jego trumną. Wśród nich zapewne wielu, żeby przekonać się, czy naprawdę został zabity.
Po zakończeniu wojny o Kosowo wydawało się, że dni prezydenta Jugosławii Slobodana Miloszevicia są policzone. Wydawało się, że wszystko obróciło się przeciwko niemu: przegrał Kosowo, rodaków skazał na biedę i poniżenie, a Trybunał w Hadze uznał go za zbrodniarza wojennego. A jednak Miloszević pozostaje u władzy, a jego pozycja jest mocniejsza niż przed wojną.
Po paru miesiącach od jugosłowiańskiej wojny dociera do nas, w maszynopisie, wielowątkowy, niemal trzystustronicowy "Dziennik" Biserki Rajcić - świadectwo straszliwego zniszczenia Jugosławii i dramatu jej mieszkańców. Notowanie codziennych wydarzeń było dla Rajcić - propagatorki i znakomitej tłumaczki literatury polskiej na język serbski - nowym, jak pisze, ciekawym doświadczeniem. Na ogół nie schodziła do schronu i pod bombami starała się pracować także nad własną książką "Cywilizacja polska". Ma ona uzupełnić dorobek tłumaczki, obejmujący m.in. kilkadziesiąt przełożonych książek z dziedziny prozy, poezji, eseistyki, teorii literatury oraz książkę autorską "Poljsko pitanje" (1985, "Sprawa polska").
Mimo rozejmu w Kosowie wciąż trwają porachunki pomiędzy Albańczykami a Serbami. Okrojony układ z Rambouillet daje pewne gwarancje pokoju, ale raczej nikt nie ma złudzeń - kolejne konflikty wiszą w powietrzu. Tak jak w Bośni i Hercegowinie, gdzie na mocy wcześniejszego układu z Dayton utrzymuje się kruchy rozejm, oznaczający bardziej anarchię niż budowanie pokojowego społeczeństwa. Nad oboma dokumentami unosi się duch tymczasowości.
Niespełna trzy miesiące wojny o Kosowo drogo kosztowały Jugosławię - albańskie wsie zostały spalone przez serbskie oddziały militarne, natomiast miasta całego kraju, drogi, mosty, lotniska, obiekty wojskowe i przemysłowe ucierpiały od NATO-wskich bomb i nawet liczenie strat potrwa jeszcze długo. Zachód oskarża Miloszevicia i uważa, że Jugosławia nie może liczyć na żadną pomoc w odbudowie dopóty, dopóki władza znajduje się w rękach obecnego prezydenta. Z kolei Belgrad liczy na wielomiliardowe odszkodowanie od krajów Sojuszu.