Józefa Hennelowa – ostatnia ze starej gwardii „Tygodnika Powszechnego”, z którym związała się na prawie całe długie, twórcze i zaangażowane obywatelsko życie.
Józefa Hennelowa o sztuce rezygnacji, sensie długiego życia i o tym, czy można się przygotować na śmierć.
Dzisiejsi osiemdziesięciolatkowie. Wiek XX przejechał się po ich życiu jak walec. Odebrał młodość, nauczył gorzkiego dystansu, ale też wzmocnił. Oto opowieści czworga z nich: Marii Janion, Józefy Hennelowej, Andrzeja Wajdy i Mieczysława Rakowskiego. Opowieści z Polską w tle.
Urodzili się w pierwszej połowie lat dwudziestych ubiegłego stulecia. W kartotece pod nazwą życie zgromadzili obszerny zbiór zdarzeń, światów, przeżyć. Boją się słowa mądrość, wolą mówić o doświadczeniu. Z ich bardzo różnych losów wyłania się opowieść o tym, co w życiu najważniejsze.
[lektura obowiązkowa]
Noc narodzin Jezusa była rzeczywiście cicha. Imperium Rzymskie trzymało się mocno i akurat nie prowadziło wojny. W Palestynie jeszcze nie wrzał bunt przeciwko rzymskiej okupacji. Żydzi nie mieli wprawdzie państwa, ale mieli szeroki samorząd i wolno im było nie oddawać boskiej czci cesarzowi. Kapłani starali się więc nie wchodzić w kolizję z rzymskimi porządkami, a lud czekał na Mesjasza-wyzwoliciela. W antycznym świecie elity mówiły po grecku, łacina była językiem dowódców i administratorów. Bunty niewolników i podbitych tłumiły niezwyciężone legiony. Duszami milionów wciąż władały religie wielu bogów, które monoteizm nazwał pogardliwie pogaństwem. Nic nie wskazywało, że ten świat ma się radykalnie odmienić duchowo, kulturowo, politycznie. I że początek tym zmianom dadzą wydarzenia w zabitej dechami Galilei, gdzie urodził się Jezus.