W przypadku pani Joanny zostały zlekceważone standardy Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności – o ile w ogóle „dokonujący czynności” policjanci i policjantki mieli jakąkolwiek świadomość ich istnienia.
Rozmowa z prof. Ewą Gruzą z Katedry Kryminalistyki Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, specjalistką prawa policyjnego, o tym, jak policja wraca do niechlubnej przeszłości.
Wychodzi na to, że w kwestiach aborcji (i nie tylko) ludzie Szymczyka i funkcjonariusze Ziobry idą ręka w rękę, a mówiąc bardziej obrazowo: paralizator w granatnik.
Zabrali laptop i telefon, kazali się rozebrać, robić przysiady jeszcze w trakcie krwawienia, grozili badaniem odbytu – to tylko kilka z przerażających szczegółów tego, jak trzy miesiące temu w krakowskich szpitalach policja potraktowała 30-letnią Joannę.
Gdybym mogła porozmawiać dziś z Donaldem Tuskiem, to chyba powiedziałabym tak: jeżeli zależy panu na zwykłych kobietach, to dzień dobry, mam na imię Joanna, jestem zwykłą Polką, mam za sobą aborcję i z tego powodu mój głos powinien być dla pana ważny – mówi „Polityce” Joanna z Krakowa.
Nie trzeba być specjalistą, by zrozumieć, że w przypadku pani Joanny z Krakowa to policjanci ingerowali w czynności prowadzone przez personel medyczny, a nie na odwrót.
Jak mogło dojść do tego, że policja była obecna przy badaniu pacjentki? Także badaniu ginekologicznym? Czy pacjent/ka w zderzeniu z policją nie ma praw? Ma. Ale jeśli władza je łamie, a dzieje się to w państwie, w którym stoi ponad nimi, to nasze prawa – jak w PRL – są tylko teoretyczne.
„1 października zorganizujemy marsz miliona serc. Jeśli pół miliona ludzi dało nadzieję, to ten milion w Warszawie da już naprawdę pewność zwycięstwa” – zapowiedział Donald Tusk. To reakcja na dramat Joanny z Krakowa, otoczonej kordonem policjantów w gabinecie ginekologicznym po tym, jak zażyła tabletki poronne.
W czasie pobytu w dwóch krakowskich szpitalach Joanna cały czas powtarzała policjantom, że nikt jej do aborcji nie zmuszał, sama zamówiła tabletki i zdecydowała o ich zażyciu, a za to się w Polsce nie karze. Funkcjonariusze jej nie słuchali.