Można już w Polsce bezkarnie rozmawiać w obcych językach. Trzeba było znajomość języków obcych równać w dół do asów takich jak Pierwszy Narciarz RP.
MEN skierował do konsultacji społecznych projekt podstawy programowej, w której proponuje, by w pierwszych klasach szkół średnich obok plastyki, muzyki i filozofii był do wyboru „język łaciński i kultura antyczna”. Dobry pomysł?
Jak sobie poradzić z wielojęzycznością świata? Uczyć się angielskiego czy chińskiego? Nie uczyć się wcale, tylko korzystać z automatycznego tłumacza w smartfonie? A może ludzkość powoli zmierza w stronę pojedynczego, uniwersalnego języka?
Znajomość języków obcych to soczewka, przez którą ostro widać polskie społeczno-ekonomiczne podziały.
W ostatnich latach coraz lepiej radzimy sobie z językami obcymi, jednak kilkanaście lat temu obcokrajowcy mieli kłopot z porozumiewaniem się w Polsce po angielsku.
„Wyhodząc z założeńa, że mowa ludzka jest kompleksem pewnej skali dźwiękuw – pisał w 1921 r. Brunon Jasieński w „Mańifeście w sprawie ortografji fonetycznej” – idealną pisowńą (...) będźe pisowńa z gruntu prosta i ściśle fonetyczna”. Dlaczego nie jest to takie proste?
Dr hab. Zofia Wodniecka-Chlipalska o tym, co neuronauka wie o dwujęzyczności.
Duże badanie wskazuje, że najlepszy czas na naukę języka obcego wcale nie kończy się z rozpoczęciem okresu dojrzewania, jak dotąd przypuszczano, lecz z jego końcem.
Znają cztery, pięć, sześć, a niektórzy nawet kilkadziesiąt języków. Czasami potrzebują ich w swojej pracy, ale są i tacy, którzy uczą się języków, bo lubią.
Dla obcokrajowców nie ma większej różnicy między językami sąsiadujących ze sobą państw. Podobieństwa i ułatwiają, i utrudniają ich przyswajanie.