Wizyty, spotkania, konferencje, uściski rąk i uśmiechy do kamer – w NATO trwa przedszczytowy festiwal uprzejmości. Za zamkniętymi drzwiami słychać jednak o „wykręcaniu” rąk, byle tylko uratować ambitne cele wileńskiego szczytu. Choć stawy trzeszczą, już wiadomo, że nie wszystko się uda.
Kiedy z głównych scen Bayerischer Hof w Monachium płynęły zapewnienia o wsparciu Ukrainy, kuluary oraz pomniejsze dyskusje pełne były obaw o długoterminowe zdolności produkcji wojskowej na Zachodzie.
Kijów–Warszawa–Waszyngton. Joe Biden wytyczył oś transatlantyckiej jedności i współpracy na najbliższe lata. I odbył sojuszniczy rytuał, który wzmacnia wiarę w NATO i wskazuje kierunek zmian.
Kryzys amunicyjny zajrzał w oczy zachodniemu sojuszowi obronnemu. To nie jest narracja rosyjskich propagandystów, a przekaz sekretarza generalnego NATO. Produkcja nie nadąża za zużyciem, a jej wzrost to kwestia kilku lat – dlatego Jens Stoltenberg wszczął alarm.
Kanclerz Olaf Scholz podjął decyzję o wysłaniu czołgów Leopard 2 do Ukrainy i zezwala na to samo innym krajom, m.in. Polsce – podają niemieckie media.
Dostawy systemów obrony powietrznej mają być teraz priorytetem wsparcia państw NATO dla walczącej Ukrainy. Zachodni blok wojskowy ma też uwzględniać ukraińskie potrzeby w rozwoju i zaopatrywaniu własnych sił zbrojnych.
Czy podjęte w Madrycie decyzje są wystarczające, czy odstraszą Rosję przed atakiem i czy obronią nas w razie wojny – debata nad tym dopiero się zacznie. Wreszcie jednak jest o czym rozmawiać.
Im bliżej madryckiego spotkania przywódców NATO, tym więcej wiadomo, czego na nim nie ustalą. Nie będzie stałych baz u granic Rosji, brygad bojowych na wschodniej flance i rozszerzenia Sojuszu o Finlandię i Szwecję.
Sojusz rozciągnie na południe wschodniej flanki stacjonowanie batalionowych grup bojowych. Ale misji na Ukrainie nadal nie popiera i nie zamierza formalnie zrywać deklaratywnego układu z Rosją.
NATO nadal nie ma zamiaru wprowadzać strefy zakazu lotów nad Ukrainą ani wysyłać tam żołnierzy w ramach „misji pokojowej”.