Porażka Platformy w wyborach 2015 r. nie była – wbrew temu, co twierdzą niektórzy komentatorzy – efektem polityki „ciepłej wody w kranie”. Była konsekwencją odejścia od niej.
Dlaczego humorystyczna propozycja, żeby 15 października obchodzić „święto dziękczynienia” połączone ze spożyciem kaczki w buraczkach, spotkała się ze skrajnymi reakcjami?
PiS oficjalnie wciąż jeszcze toczy wielką grę o trzecią kadencję. Ale już zaczął się czas rozliczania wyniku wyborów. Oraz planów na kolejne wyborcze próby.
Polska wraca do głównego nurtu europejskiej polityki, a to może zabezpieczyć przyszłość UE. Zwrot Europy w prawo znów wydaje się odwracalny, a zwycięstwo Donalda Tuska pozostawia Viktora Orbána w politycznej izolacji.
Okazało się, że wybory niekoniecznie wygrywa się w Końskich.
Wygląda na to, że kampania wyborcza PiS była zbyt prymitywna, aby odnieść sukces. A nadzieja na odzyskanie władzy umiera ostatnia.
W PiS atmosfera rozliczeń i wzajemnych oskarżeń o porażkę. Członkowie sztabu wyborczego i frakcje partyjne przerzucają się odpowiedzialnością za kampanię. Padają nazwiska, także ludzi, którzy są doradcami premiera Węgier Viktora Orbána.
Cóż, lepiej w kinie ze świniami niźli z Dudy kompanami. Wyniki wyborów parlamentarnych i to, że referendum nie uzyskało takiej frekwencji, aby było wiążące, świadczą o tym, że „Zielona granica” odniosła zdecydowany sukces moralny.
Prześladowany od ośmiu lat przez opozycję Jarosław Kaczyński jest już bardzo zmęczony, a rządzenie Polską, w której oprócz niego istnieje ktoś taki jak Tusk, stało się zadaniem ponad jego siły.