Nazwa partii: Prawo i Sprawiedliwość, nazwa komitetu wyborczego: Prawo i Sprawiedliwość, hasło kampanii: prawo i sprawiedliwość, szef partii i komitetu wyborczego Lech Kaczyński, były minister sprawiedliwości. Notowania w sondażach opinii publicznej: trzecia lub czwarta pozycja, po SLD, Platformie Obywatelskiej, a czasem po AWS Prawicy. W każdym razie pozycja znacząca. Wystarczająca, by wziąć udział w wyścigu do parlamentu.
Film Telewizji Polskiej „Dramat w trzech aktach”, o pieniądzach FOZZ rzekomo przekazywanych Porozumieniu Centrum przez Janusza Iwanowskiego Pineiro, miał fatalne recenzje, zanim jeszcze powstał. Po emisji zaś wywołał prawdziwą burzę. Odezwali się – najczęściej z głęboką krytyką tego materiału – politycy indywidualnie i grupowo, dziennikarze, zawodowe stowarzyszenia oraz instytucje zajmujące się etyką mediów. Bracia Kaczyńscy natomiast, główni pomówieni w tym programie, zapowiedzieli wytoczenie procesu TVP i jej prezesowi osobiście.
Przykład bywa zaraźliwy. Jarosław Kaczyński, biorąc za tarczę swego brata Lecha, zwłaszcza zaś jego społeczną popularność, postanowił wypróbować, ile platform zdołają unieść fale polskiej prawicowej polityki i wzniósł okrzyk: ruszamy w drogę. Oczywiście do parlamentu.
Jest najpopularniejszym ministrem w rządzie Jerzego Buzka (32 proc. poparcia według OBOP), wyprzedza samego szefa gabinetu. Nieomal nie ma dnia, by nie pokazał się w kilku telewizjach, nie otworzył konferencji, nie zganił któregoś ze swoich lub cudzych podwładnych, nie pogroził przestępcom i ich obrońcom. Jedni biją przed nim pokłony, inni uważają za populistę, którego głównym zadaniem jest poprawa tanim kosztem marnego wizerunku AWS. Nie brak i takich, którzy twierdzą, że firma Bracia Kaczyńscy dostała po prostu nową posadę, zresztą zgodnie z wymyśloną przez siebie zasadą – TKM.
Od wielu lat Jarosław Kaczyński zbiera głosy niezadowolonych wyborców. Jednak ta obserwacja stanowi dopiero połowę prawdy. Bo równolegle prowadzi drugą, znacznie ciekawszą grę – on sam tych niezadowolonych tworzy. I jest w tym wirtuozem.
Gdyby PiS wygrało wybory i mogło rządzić samodzielnie, pewne miejsca w rządzie mieliby: Mariusz Kamiński jako szef CBA, Zbigniew Ziobro jako minister sprawiedliwości i Antoni Macierewicz - być może jako koordynator służb specjalnych.