Kryzys koalicyjny stał się wewnętrznym kryzysem PiS – zagrażającym fundamentom istnienia partii opartej do tej pory na stuprocentowej lojalności wobec prezesa.
Czołowi politycy PiS mówią o końcu Zjednoczonej Prawicy. Prezes stawia partie Ziobry i Gowina przed wyborem: albo posłuszeństwo, albo utrata stanowisk i owoców władzy.
Przyszedł czas na naszkicowanie stref wpływów w koalicji. Kaczyński przypomina Gowinowi i Ziobrze, że to PiS dominuje. Postanowił im pogrozić nawet przyspieszonymi wyborami.
Co chce zyskać Kaczyński, a co koalicjanci? Dlaczego tyle to trwa i ile potrwa? Kto zachowa stanowisko, a kto straci? Rozmowa z reporterką polityczną „Polityki” Anną Dąbrowską.
Po pięciu godzinach w poniedziałek zakończyła się druga runda negocjacji w Zjednoczonej Prawicy. Kolejna w czwartek. Umowa rodzi się w bólach, a prezes PiS stoi murem za Morawieckim.
W cyklu politycznym każdej ekipy przychodzi czas, że zaczyna się zajmować przede wszystkim sama sobą. Zwykle zwiastuje to problemy.
Po dziewięciu miesiącach rozrośniętego rządu Morawiecki wkrótce ogłosi jego radykalne odchudzenie. Zniknie część resortów obsadzonych zarówno przez koalicjantów, jak i przez PiS.
Jarosław Kaczyński najpierw poprzestawia figury w obozie władzy, a potem zrestartuje swoją rewolucję. Na jej końcu ma powstać zwarte partiopaństwo.
Jedyny drobny problem w tym, że nie do końca wiadomo, kto w tych nowych wyborach prezydenckich będzie kandydował.
Wielkie wizje i niedopracowane zmiany na chybcika. Wolty przeciw wolności akademickiej i całkiem sensowne decyzje. Tak za sterami Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego działał Jarosław Gowin.