Ot, literacki bibelocik, kryminalna ramotka do przeczytania w jeden wakacyjny wieczór i zapomnienia.
W 34 roku życia, z przyczyn niezależnych, po raz pierwszy spędzam Boże Narodzenie poza domem, w mieście, w którym mam poczucie braku przynależności. Święta stały się przez to dziwnie niematerialne.
Stała się postacią legendą, uosobieniem romantycznego mitu Polski jako męczennicy gnębionej przez Rosjan.
W czwartkowe przedpołudnie 1 maja 1947 r. niejaki John Morrissey, policjant kierujący ruchem na skrzyżowaniu Piątej Alei i Trzydziestej Czwartej Ulicy, zauważył białą apaszkę, sfruwającą z najwyższych pięter Empire State Building.
Biała falbanka pod szyją, wyżej szczupła, poważna twarz, ułożone schludnie włosy. Mało jest w ostatnich dekadach naszej historii tak pięknych kobiecych portretów-ikon jak fotografie Danuty Wałęsowej, odbierającej Nagrodę Nobla.
Po śmierci Wisławy Szymborskiej dziennikarze nabrali ochoty na wypytywanie o noblistkę kogo się da, w tym polityków, politycy zaś nabrali ochoty na udzielanie odpowiedzi.
Dziwnie być dorosłym. Powinienem był się przyzwyczaić, ale wciąż nieco dziwnie.
Możecie Państwo nie kojarzyć Philippe’a Halsmana z nazwiska, ale z pewnością kojarzycie jego zdjęcia.
Kiedy się kocha, trzeba odjechać” – pisał Blaise Cendrars i pisał świetnie, bo to jedna z tych fraz, w których poezja (jak w „jest tylko Beatrycze. I właśnie jej nie ma” Lechonia) rozkłada na łopatki logikę; wieloznaczność i sensy ukryte, intuicyjne, niejasne, radzą tu sobie ze zdrowym rozsądkiem.
Pośród różnych moich wstydliwych przyjemności czytelniczych niepoślednie miejsce ma czytanie listów do redakcji.