Czy Pan Bóg wie, że ma na ziemi własną partię polityczną? Hassan Nasralla (na zdjęciu w środku), sekretarz Partii Allaha, czyli Hezbollah, jest o tym przekonany. W przemówieniach zawsze powołuje się na błogosławieństwo niebios. Kazania w meczetach, miotacze min i katiusze, frakcja w libańskim parlamencie i sto milionów dolarów płynących co roku z kasy irańskiego skarbu państwa wyniosły marginesowy ruch terrorystyczny do rangi czynnika politycznego, który postawił sobie za cel storpedowanie procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie.
Pierwsza w dziejach wizyta biskupa Rzymu w Egipcie to etap pielgrzymki śladami Abrahama, mającej być duchowym zwieńczeniem pontyfikatu Karola Wojtyły. Ale na Bliskim Wschodzie w sprawy ducha zawsze wdziera się gorący żywioł polityki. W dniu, kiedy Jan Paweł II modlił się na Górze Synaj o pokój i porozumienie między religiami, studenci palestyńscy obrzucili kamieniami premiera Francji Lionela Jospina.
Nigdy jeszcze islamski terroryzm nie miał tak wyraźnego oblicza, znanego nie tylko z prasy, ale również listów gończych. Osama ibn Ladin uważany jest przez Amerykanów za najgroźniejszego terrorystę świata, ale dla milionów muzułmanów jest niemal prorokiem, kimś, kogo Bóg naznaczył do wypełnienia wielkich celów. Obecnie Ladin prowadzi wojnę z Rosjanami na Kaukazie, ale twierdzi, że tak naprawdę interesuje go pognębienie Szatana, czyli Ameryki.
Kilkuset islamskich bojowników z Czeczenii przeprawiło się przez granicę do sąsiedniego Dagestanu, zajęło dwie wioski i ogłosiło kompletną niezależność od Rosji oraz dżihad - świętą wojnę. Czeczeński prezydent Asłan Maschadow zaręczył, że nie ma tam żadnych jego ziomków, że wojnę Rosji wydała dagestańska islamska rada rewolucyjna Szura. W stolicy Dagestanu Machaczkale ogłoszono, że żadna Szura nie istnieje, napastnicy przyjechali zza granicy, wszystko zmyślono. Ale wojny nie zmyślono. Ludzie giną naprawdę.
Mohammed Chatami, prezydent Islamskiej Republiki Iranu, miał aż nadto powodów do radosnego uśmiechu, gdy w ubiegłym tygodniu witał się z Janem Pawłem II. W ogóle lubi się uśmiechać, co nadal czyni go wyjątkiem pośród hierarchów w jego kraju. Stał się ponadto pierwszym irańskim przywódcą składającym oficjalną (nieoficjalnie był w ONZ) wizytę na Zachodzie po rewolucji 1979 r.
W Islamskiej Republice Iranu w zasadzie wszystko jest zakazane. Zwłaszcza przebywanie razem mężczyzn i kobiet, o ile nie są spokrewnieni lub spowinowaceni. Niewiernemu za stosunek z muzułmanką grozi kara śmierci, nawet jeśli - jak w głośnym przypadku niemieckiego biznesmena - tym stosunkiem był pocałunek. Zakazany jest taniec. Prywatki. Anteny satelitarne. Alkohol. Niesłuszne książki. Zachodnie filmy, pisma, muzyka popularna. Irańska zresztą też. Kolorowe ubrania. Odsłonięty kosmyk kobiecych włosów, obnażony kawałek damskiej szyi bądź stopy. Makijaż. Niestosowny śmiech. Radość życia. A przecież wszystko to jest. Podszyte lękiem, szarżą, łaknieniem życia takiego, jakie się wydaje, że powinno być. Nawet więcej: to, co jest ostatnim krzykiem mody w Paryżu - małżeństwa na chwilę, dla wygody lub przyjemności - Irańczycy praktykują od 10 lat.
Na granicy afgańskiej stanęło pod koniec września przeszło 250 tys. żołnierzy irańskich, zmobilizowano lotnictwo, a nawet marynarkę wojenną, choć Afganistan do morza nie przylega. Po drugiej stronie czeka na nich tylko 25 tys. żołnierzy talibów, ale za to dobrze zaprawionych w wojnie.
Rodzinny dom Haszema Mahamida, Araba, posła izraelskiej partii komunistycznej do parlamentu, stoi w górnej części miasteczka Um-el-Fahm w połowie drogi z Tel Awiwu do Nazaretu. Z dachu widać jak na dłoni plątaninę wąskich uliczek i zlepek szarych, nieotynkowanych domostw, zbudowanych w czasach, gdy osły i wielbłądy były jeszcze królami dróg. A z samego centrum tej szarej, kamiennej plamy wyrasta potężna budowla nowego meczetu, błyszczącą kopułą i smukłym minaretem drażniąca poczucie estetyki posła Mahamida.
Muzułmanom najbardziej przeszkadzają oświetlone krzyże na dachach, mimo iż dochód z chrześcijańskiej turystyki stanowi podstawę ich egzystencji. Czym bliżej uroczystości drugiego millenium, tym zawziętszy staje się spór o przyszły charakter miasta.
Nic tak nie rozpala emocji Irańczyka jak piłka nożna i Ameryka. A co dopiero połączenie jednego z drugim. Wspólną mondialową grupę z "wielkim szatanem" wielu potraktowało jako zrządzenie Allaha. Zwycięstwo zaś nad USA - jako widomy znak dany przez Najwyższego. Do wygranej poprowadził irańskich piłkarzy Dżamal Talebi, od 14 lat mieszkający w Ameryce. W Iranie nic nie jest proste.