Widmo brexitu bez umowy zaczyna rozsadzać Wielką Brytanię. Pierwsi w kolejce do wyjścia są Szkoci. Ale za nimi ustawiają się już Irlandczycy z Ulsteru, a nawet Walijczycy.
Brytyjsko-irlandzkie negocjacje w sprawie brexitu przypominają komedię omyłek, w której żadna ze stron nie rozumie, z kim właściwie rozmawia.
Konflikt w Irlandii Północnej miał wymiar religijny: lojaliści byli często protestantami, narodowcy republikanie – katolikami.
Decyzja Brytyjczyków o brexicie zagroziła pokojowi w Irlandii Północnej, który z trudem udało się zaprowadzić 20 lat temu.
Zmarły we wrześniu lider północnoirlandzkich protestantów Ian Paisley był jedynym człowiekiem w XX w., który założył partię polityczną i Kościół. Odegrał kluczową rolę w polityczno-religijnym konflikcie, z którym przez lata nie mogła się uporać brytyjska demokracja.
Jedenaście lat po oficjalnym zakończeniu konfliktu w Irlandii Północnej rozpoczyna się rozliczanie z przeszłością, a obie niegdyś zwalczające się strony szukają sposobu na zbudowanie nowej
W Irlandii Północnej – przełom. Tym razem prawdziwy.
Ostatnio fala polskich emigrantów przestała już przybierać, ludzie raczej się wymieniają. W Irlandii, gdzie w ciągu trzech lat staliśmy się najliczniejszą mniejszością narodową – na 100 pracujących 8–9 to nasi rodacy – wielu po roku czy dwóch latach pobytu zaczyna się zastanawiać, co dalej. Zostać, jechać jeszcze gdzieś dalej? Czy wracać?
Irlandczycy nazywają je Derry, potomkowie osadników, unioniści – Londonderry. 30 stycznia 1972 r. armia brytyjska zastrzeliła w Derry 14 cywili. Szli w nielegalnym marszu przeciwko stanowi wyjątkowemu, który miał uchronić Ulster, irlandzką prowincję Zjednoczonego Królestwa, przed wojną domową.