To, że jesteśmy sojusznikami USA, zwiększa naszą odpowiedzialność za sytuację w Iraku
Wojna w Iraku ma nowy znak rozpoznawczy. Nie jest to już telewizyjny obraz zwalania pomnika Saddama Husajna. Nowe logo wojny to seria zdjęć ukazujących wyrafinowane dręczenie nagich irackich więźniów przez amerykańskich żołnierzy, którzy zmuszają ich do symulowania aktów homoseksualnych, trzymają na smyczy jak psy i straszą porażeniem prądem elektrycznym.
Edward Kennedy na wiadomość o powstaniu w Faludży powiedział: „Irak to Wietnam George’a Busha”. I to nie koniec historycznych analogii. Ostatni z braci zamordowanego w 1963 r. prezydenta USA twierdził dalej, że Bush już wpadł w swą aferę Watergate: okłamał naród przed wojną z Irakiem i zlekceważył przestrogi wywiadu przed 11 września. Czy historia faktycznie się powtarza?
W Iraku bardziej potrzeba dziś dyplomatów niż żołnierzy
Sponiewierane i okaleczone zwłoki amerykańskich cywilów powieszone na moście w Faludży i pijana satysfakcją i nienawiścią tłuszcza oprawców. Pokazały to wszystkie telewizje świata. Co tam się dzieje? Powstanie fanatyków? Nowa wojna rok po rzekomym zwycięstwie?
Bezmyślność, a może chęć wykorzystania szansy, która może się już nie powtórzyć? Podejmując propozycję Amerykanów, by kopać w Babilonie, polscy archeolodzy nadwerężyli swoją opinię w świecie.
Mimo powtarzających się zamachów i krwawych jatek młodzi Irakijczycy chcą żyć normalnie. Upadek reżimu wyzwolił w nich nadzieję, że będą mieli dostęp do tego, co mogą już oglądać w telewizji.
Zdziałasz dużo więcej uprzejmym słowem i karabinem niż samym tylko uprzejmym słowem – cytuje Ala Capone w rozmowie z „Polityką” amerykański minister obrony Donald Rumsfeld, jeden z najbardziej kontrowersyjnych polityków świata.
Na Ostrowskiego wystarczy jedno dochodzenie, w sprawie Bumaru trzeba by paru.