Biznesmen od podsłuchów w warszawskich restauracjach, jak ujawniła „Gazeta Wyborcza”, był osobowym źródłem informacji zarówno ABW, jak i CBA oraz CBŚ. Można rzec agent obrotowy.
Jeszcze z dwa miesiące żonglowania taśmami i wszyscy będą ugotowani. Tym razem rykoszetem oberwał wicepremier i szef MON Tomasz Siemoniak.
Przecieki, wycieki, kontrolowane donosy. Kelnerzy zeznają, media ujawniają. W atmosferze jak z magla publiczność dostaje wrzutkę i ma wrażenie, że kurtyna poszła w górę, wszystko jest już jawne.
Trybunał Konstytucyjny uznał, że niektóre zapisy ustaw o policji i służbach specjalnych naruszają konstytucję. Nie wolno ponad miarę śledzić obywateli przy pomocy billingów i podsłuchów.
12 służb specjalnych, w tym 9 ze szczególnymi uprawnieniami, ponad miliard złotych z budżetu, tysiące tajnych agentów i całkowita bezradność w obliczu kilku cwaniaków, którzy nielegalnie podsłuchują, szantażują i grają wszystkim na nosie.
Analiza językowych hitów afery taśmowej pokazuje dominujące w nich dziecięce i młodzieżowe wątki oraz obnaża liczne nieporozumienia.
Jeśli tygodnikowi „Wprost” uda się doprowadzić do upadku rządu, wcześniejszych wyborów i ewentualnej zmiany władzy w Polsce, redakcja uzna to pewnie za historyczny sukces wolnej prasy, na miarę „Washington Post” z afery Watergate. Ale – hola! – nic w tej sprawie nie jest takie, jak na pozór wygląda.
Po raz pierwszy w swej prawie siedmioletniej historii rząd Donalda Tuska stanął na krawędzi upadku. Chyba że służby specjalne złapią zleceniodawców i dysponentów nagrań, a ci okażą się postaciami na tyle ponurymi, że swoimi biografiami przykryją treść nagranych rozmów.
Z afery taśmowej płynie ważna nauka: prawda jest bezbronna, gdy staje się naga. My też jesteśmy bezbronni wobec nagiej prawdy. Kusi jak syrena, a potem wciąga i topi jak bagno.
Jednym ze współautorów podsłuchowych materiałów tygodnika „Wprost” był Piotr Nisztor, ponad 30-letni wolny strzelec na rynku dziennikarskim. Zgłosił się do redakcji z nielegalnymi nagraniami z restauracji Sowa & Przyjaciele.