„Uwaga! Surowy zakaz fotografowania! Ktokolwiek złamie zakaz, zostanie oddany pod sąd wioskowy i trafi do więzienia!” – tablica w trzech językach: tzotzil (lokalny dialekt wywodzący się od języka Majów), hiszpańskim i angielskim wita obcych przy wjeździe do San Juan Chamula, w meksykańskim stanie Chiapas. Obok stoi drewniany krzyż, przystrojony jak choinka, i reklama Coca-Coli. Na pobliskim cmentarzu, wyrosłym wokół ruin opuszczonego kościoła, pełno Indian. Mężczyźni kopią świeży grób. Przed każdym stoi butelka coca-coli i kobiety siedzą wśród kopców z krzyżami. Rozmawiają i popijają colę. Pośrodku, w drewnianej trumnie, leży nieboszczyk.
Siedzę na głazach pośrodku wioski Indian Yanomami Coromoto. Na wprost mnie szybko płynie rzeka, woda podniosła się w niej tak bardzo, że zalała wielkie kamienie, po których w zeszłym roku trzeba było się wspinać na brzeg. Dookoła – piętnaście chat. Prawie wszystkie opuszczone.
W stanie Connecticut Indianie wybudowali kasyna gry, które wyciągają ogromne pieniądze z pobliskich regionów. W stanach Wisconsin i Waszyngton wiele sporów wywołały indiańskie żądaniaprawa do wyłączności łowienia ryb według umów z XIX wieku, w Nevadzie farmerzy znaleźli się na granicy bankructwa, gdy Indianie Paiuties z rezerwatu znad jeziora Pyramid przejęli kontrolę nad wypływającą z jeziora rzeką Truckee, wijącą się wokół miasta Reno i wpadającą do jeziora Tahoe. W niektórych stanach Indianie domagają się zwrotu swych „świętych ziem”, co jest zagrożeniem dla lokalnej ekonomii. Niemal niezauważone przez media zostały rządowe ustawy i sądowe wyroki praktycznie na nowo dające przywileje Indianom i ustanawiające indiańskie ziemie.