60 lat temu Japończycy zaatakowali Pearl Harbor. O godzinie wpół do drugiej w nocy z 7 na 8 grudnia 1941 r. ambasador Edward Raczyński został wyrwany ze snu przez Anthony’ego Josepha Drexella Biddle’a, ambasadora USA przy rządzie RP na uchodźstwie w Londynie, który poinformował go o japońskim ataku. To, że ambasador Biddle nie zaczekał do rana, co nic by przecież nie zmieniło w biegu wydarzeń, a pozwoliłoby się wyspać ambasadorowi Raczyńskiemu, miało świadczyć, jak poważnie Stany Zjednoczone traktują rząd generała Władysława Sikorskiego.
Wrzesień 1939 r. był wstrząsem dla mojego pokolenia, ale z każdym następnym rokiem wspomnienie to rysuje się odmiennie. Otóż tak się składa, że francuska instytucja Centre d’Histoire de Peronne opublikowała materiały, które dodają do tej daty nowe spojrzenie.
Między 1 września, gdy Polskę zaatakował Hitler, a 17 września, gdy zrobił to Stalin, między Moskwą a Berlinem toczyła się intensywna gra dyplomatyczna. Führer zachęcał Generalissimusa do obiecanej akcji, ten czekał na dobre okazje do mistyfikacji.
„Sejm Rzeczypospolitej Polskiej w 57 rocznicę zakończenia zbrodniczej działalności obozu koncentracyjnego KL Warschau pragnie oddać hołd tysiącom mieszkańców Warszawy, którzy w wyniku okupacyjnych działań Niemiec hitlerowskich ponieśli męczeńską śmierć” – głosi początek uchwały Sejmu z 27 lipca. O tym obozie napisano do tej pory wiele prawd i nieprawd.
W ubiegłym tygodniu poszukiwano, lecz nie wskazano palcem wszystkich winnych sytuacji, w której znalazło się kilkaset tysięcy ofiar III Rzeszy, poszkodowanych finansowo w III RP. Specjalna rządowa komisja, pracująca – ze względu na rangę sprawy – pod przewodnictwem wicepremiera Janusza Steinhoffa, skarciła obie fundacje, polską i niemiecką, jako ogólnie odpowiedzialne za straty, które ponieśli przymusowi robotnicy na przeliczeniu marek na złotówki po najniższym kursie.
Oskar Dirlewanger, odpowiedzialny za śmierć tysięcy mieszkańców Warszawy w 1944 r., dostał Krzyż Rycerski, natomiast Bronisław Kamiński, dowódca brygady RONA, dostał kulę w łeb. Niemcy go zabili bynajmniej nie za okrucieństwa popełnione na ludności polskiej. Czarna legenda RONA, nagłaśniana skwapliwie przez pacyfikatora powstania warszawskiego Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, ma swoje poważne uzasadnienie. Składa się na nią dramatyczna prawda oraz mity polskiej i niemieckiej produkcji. Polski dodatek skondensowany jest w cytacie wyciętym ze wspomnień jednego z uczestników powstania: „Do domu wkroczyli Niemcy – żołnierze z ukraińskiej brygady Kamińskiego, tak zwani własowcy”.
Dlaczego przebiegły, podejrzliwy Stalin dał się zaskoczyć Hitlerowi? 60 rocznica napaści Niemiec na ZSRR ponownie skłoniła do postawienia tego pytania. Na ogół kwituje się je stereotypowo: dyktator nie wierzył ostrzegawczym doniesieniom wywiadu, ignorował je, nie odpowiadały bowiem one jego wyobrażeniom o sytuacji aktualnej i jej rozwoju. Ta opinia tylko częściowo odpowiada prawdzie.
Potoczną wiedzę o Pearl Harbor i wojnie na Pacyfiku Europejczycy czerpią z filmów. Był słynny obraz „Tora, tora, tora” o niespodziewanym ataku samolotów japońskich 8 grudnia 1941 r. na bazę wojskową USA na Hawajach, co stało się bezpośrednią przyczyną wypowiedzenia przez Stany Zjednoczone wojny Japonii. Na początku lipca na polskie ekrany wejdzie film „Pearl Harbor”, który już wywołał spory. Zanim pójdziemy do kina, przeczytajmy, jak to było naprawdę.