Wielkich dowódców alianckich łączyły wybitne umiejętności wojskowe, zdolność pozyskiwania lojalności najbliższego otoczenia oraz przeczucie, że nadchodzą czasy potęgi masowych mediów, a popularność u reporterów wojennych przekłada się na popularność u żołnierzy, a może i u wyborców.
Ostateczny cios, ten wymierzony w Berlin, zadali, skoordynowanym wysiłkiem trzech frontów, trzej sowieccy marszałkowie: Georgij Żukow, Konstanty Rokossowski i Iwan Koniew. To oni byli obecni we wszystkich najważniejszych momentach wojny.
Adolf Hitler miał świetnych dowódców. Gdyby nie oni, wiele operacji mogłoby się zakończyć gorzej dla Wehrmachtu. Hitler uważał bowiem, że przeciwnikowi nigdy nie należy ustępować, choćby miało to doprowadzić do zagłady armii i narodu.
Czy Hitler rzeczywiście był o krok od zdobycia cudownej broni, która pozwoliłaby mu jeszcze zimą 1944/45 r. odwrócić losy wojny? W końcu miał już rakiety V1 i V2, miał odrzutowy myśliwiec Me 262. Są też poszlaki świadczące, że w próbach z bronią atomową Niemcy byli bardziej zaawansowani, niż się dotychczas przywykło uważać.
Chester Nimitz był dowódcą nie mniej uzdolnionym niż Yamamoto – cenił sobie prostotę planu i oszczędność środków jego wykonania. Wykoncypował wraz z gen. MacArthurem, by wojnę na Pacyfiku prowadzić metodą skakania z wyspy na wyspę i ta metoda doprowadziła do zwycięstwa.
Najpierw spór o prawną podstawę sądzenia zbrodniarzy hitlerowskich, a potem niejasności, przemilczenia, a nawet kłamstwa, zaciemniły obraz Norymbergi, dając pożywkę późniejszym próbom podważenia – w końcu niezaprzeczalnej – wartości trybunału.
Paladyni Hitlera próbowali w ostatniej chwili układać się z aliantami. Ale pomysły na separatystyczne rozejmy lub rozmowy pokojowe powstawały podczas całej wojny i po różnych stronach.