Tegoroczna olimpiada w Pekinie rozegra się w tak ekstremalnych warunkach, że aby wygrać, trzeba będzie pokonać nie tylko sportowych przeciwników.
Pekin na miesiąc przed olimpiadą zdaje się pokazywać, że dynamika chińskiego rozwoju bije Zachód na głowę. Czy zwykli ludzie płacą za to wysoką cenę? Biedni cierpią, bogaci się bogacą, jak wszędzie.
Setki firm chcą zarobić na emocjach kibiców przy okazji zbliżających się mistrzostw Europy w piłce nożnej, a także olimpiady w Pekinie. Nie wszystkim to się uda.
Z 200 Polaków, którzy wystartują w igrzyskach olimpijskich w Pekinie, tylko co dziesiąty ma w miarę realne szanse na medal. Już dziś wiadomo, że większość wróci z niczym. O polityce i Tybecie nie chcą mówić. W sumie trudno się dziwić patrząc, jak ciężko pracują.
Żółte kaski mingongów na dobre wpisały się w pekiński krajobraz. Ich posiadacze przyjeżdżają z całych Chin, by w pocie czoła i w duchu olimpijskim budować stolicę. Jako obywatele drugiej kategorii, masowa i tania siła robocza, w spartańskich warunkach współtworzą galopującą gospodarkę Chińskiej Republiki Ludowej.
Żółte kaski mingongów na dobre wpisały się w pekiński krajobraz. Ich posiadacze przyjeżdżają z całych Chin, by w pocie czoła i w duchu olimpijskim budować stolicę. Jako obywatele drugiej kategorii, masowa i tania siła robocza, w spartańskich warunkach współtworzą galopującą gospodarkę Chińskiej Republiki Ludowej.
Donald Tusk nie jedzie na olimpiadę. Dziękuję! Adidas i Coca-Cola zapłacą bojkotem za bezduszność wobec zbrodni w Tybecie. I dobrze! Pekinu pewnie nie zbawimy. Ale siebie, w jakimś stopniu, tak. Może świat też?
Obrońcy praw człowieka uczynili z Tybetu i pekińskiej olimpiady potężne oręże przeciwko reżimowi dławiącemu wolność w Chinach.
W roku 1968 wszyscy paryscy demonstranci czuli się niemieckimi Żydami. Jak przywódca studenckiej rewolty 'Czerwony Dany' - Daniel Cohn-Bendit. Wczoraj zaś paryżanie poczuli się Tybetańczykami, a ulice Paryża miały znów coś z maja ‘68.