Strony głośnej umowy nuklearnej z 2015 r. zjechały do Wiednia i wracają do stołu negocjacyjnego. Muszą się spieszyć.
W Iranie rozpoczął się proces koncentracji władzy w rękach wąskiego kręgu osób lojalnych Najwyższemu Przywódcy, najzacieklejszych obrońców porządków opartych na boskiej legitymacji.
Irańczycy wyszli na ulice, poszło o wzrost cen paliw. W kraju, w którym wielu obywateli dorabia jako nielegalni taksówkarze, dostęp do taniej benzyny jest postrzegany niemalże jako element praw człowieka.
Piątkowe wybory prezydenckie w Iranie wygrał Hasan Rohani. Mogło być gorzej.
Lepszy hipokryta niż fanatyk – z takim założeniem Zachód powinien zasiadać do rozmów z prezydentem Hasanem Rouhanim w sprawie irańskiego programu nuklearnego.
Negocjacje to żywioł szczegółów. Dlatego w toczących się w Genewie rozmowach o irańskim programie atomowym, ważne okazują się nawet bóle pleców jednego z irańskich ministrów.
W Nowym Jorku huczy, że w kuluarach Zgromadzenia Ogólnego dojdzie do uścisku dłoni między Rouhanim i Obamą. Obie strony tego potrzebują.
Irańczycy wybierają w piątek nowego prezydenta, ale wybór w tym przypadku to wielkie słowo. Sześciu kandydatów, którzy ostatecznie trafili na karty do głosowania, różni się między sobą tylko stopniem uwielbienia dla Najwyższego Przywódcy Alego Chameneiego – od umiarkowanych wielbicieli w górę.