Werdykt sądu apelacyjnego stanowi poważny krok wstecz, a ma znaczenie również w kontekście toczącej się w Europie zażartej dyskusji dotyczącej zmiany definicji przestępstwa zgwałcenia.
Harvey Weinstein pozostaje jednym z niewielu „drapieżców”, którzy faktycznie stanęli przed sądem za napaści seksualne zgłaszane na fali #MeToo.
Film oszczędza widzom drastycznych szczegółów molestowania i gwałtów.
Hollywoodzki producent Harvey Weinstein usłyszał wyrok 23 lat więzienia. Co z innymi niesławnymi bohaterami akcji #MeToo?
Doprowadzenie do skazania i uwięzienia amerykańskiego producenta filmowego to owoc ogromnego wysiłku, wyrzeczeń i psychicznych kosztów poniesionych przez ponad setkę kobiet.
Ten werdykt ma ogromne znaczenie. Choć przepisy karzące za napastowanie, gwałty i inne przestępstwa seksualne funkcjonują od kilkudziesięciu lat, to wciąż nie dają kobietom adekwatnej ochrony.
Niegdyś wszechmocnemu producentowi filmowemu i telewizyjnemu grozi teraz dożywocie. Wyrok, przewidywany na marzec, zaważy na sposobie traktowania kwestii przemocy seksualnej w najbliższych latach.
Weinsteinowi zależało na tym, aby broniła go kobieta. Jego adwokatką jest Donna Rotunno. Twierdzi, że kiedy kobietę przepytuje kobieta, ława przysięgłych widzi nie przesłuchanie, lecz „rozmowę”.
Opowieści asystentek i aktorek, które miały do czynienia z Harveyem Weinsteinem, są dobrze znane.
Jeden z mężczyzn oskarżających Kevina Spaceya o molestowanie niedawno dobrowolnie wycofał pozew. Z kolei skazany przez opinię publiczną krytyk filmowy Andy Signore bezskutecznie próbuje odzyskać dobre imię. Po dwóch latach #MeToo i #TimesUp sprawy przemocy seksualnej wciąż niezwykle trudno rozstrzygnąć.