Zdaniem przeciwników Hanny Gronkiewicz-Waltz chwilami sprawia ona wrażenie, jakby sama chciała zagłosować za swoim odwołaniem. Ale jeśli referendum dojdzie do skutku, nie będzie tylko oceną prezydent Warszawy. Będzie sądem nad całą Platformą.
Woda, która zalała budowę stołecznego metra i zamknęła tunel Wisłostrady, zaczyna podtapiać Hannę Gronkiewicz-Waltz. Może jeszcze utrzymuje jakieś poparcie, ale sympatia w dużej części się rozpłynęła. Jak w przypadku całej Platformy.
Bite kobiety, gazowane dzieci, flagi państwowe, pieśni narodowe. Kupcy z KDT modelowo odegrali spektakl z gatunku: protest społeczny. Więc dlaczego 72 proc. Polaków kupieckiego dramatu nie kupiło?
Dzisiejsze wydarzenia w centrum Warszawy skupiają jak w soczewce wszystkie polskie bolączki.
Pytani o klucz do kolejnych sukcesów Hanny Gronkiewicz-Waltz, jej przyjaciele mówią jednym głosem: doskonały dobór współpracowników, a nawet wrogów. I jeszcze: ma jakąś ptasią zdolność wyczuwania właściwego wiatru i łapania go w skrzydła.
Po trzech tenorach i Janie Marii Soliście do swojej arii na Platformie Obywatelskiej szykuje się duet altów. Hanna Gronkiewicz-Waltz i Zyta Gilowska mają ratować warszawską organizację PO. Umiejętności i poglądy pań wydają się tak podobne, że media od razu zawyrokowały – będzie rywalizacja. Ale jeśli występ ma się udać, na konkurencję nie powinno być miejsca.
Od wielu miesięcy, a już zwłaszcza teraz, przed referendum unijnym, przeciwnicy wstąpienia Polski do Unii Europejskiej wieszczą katastrofę. Straszą, iż utracimy najpierw suwerenność, a potem Ziemie Odzyskane, rolnicy zbankrutują, przyjdą obcy i nas wykupią. Straszenie w III RP ma jednak długą historię. Gdyby spełniły się wszystkie przepowiednie samozwańczych wróżbitów, na Polskę powinno spaść nie siedem, ale tysiąc plag egipskich. Na szczęście rzeczywistość nie poszła złym prorokom na rękę. Z większości kryzysów jakoś wybrnęliśmy, nie rozdziobały nas kruki i wrony. Zanim wejdziemy (a właściwie wyjdziemy) do Unii, przypomnijmy sobie naszą czternastoletnią wędrówkę przez polski Gabinet Strachów.
Inflacja zjadła połowę wartości złotego od czasu, kiedy w 1995 r. zastąpił on stare dziesięć tysięcy. Przynajmniej w tej dziedzinie należymy do niewątpliwej czołówki w regionie: wyższą od nas inflację mają tylko Rumunia i Słowacja. – Czternastoprocentowy realny koszt kredytu to chyba rekord świata – zaperza się Wojciech Kostrzewa, prezes banku BRE. Właśnie mijają trzy lata od powołania Rady Polityki Pieniężnej, która miała skutecznie zdusić inflację. Czy czas na jubileusz?