Zwykło się – i słusznie – sądzić, iż najbardziej właściwym miejscem dla dzieł sztuki opuszczających pracownie artystów są muzea i ściany naszych mieszkań. Ale nie w Polsce. U nas rolę muzeów coraz częściej przejmują banki, hotele i zamożne firmy, zaś domowych ścian – pracownie artystów, które pęcznieją od namalowanych i niesprzedanych obrazów. W sztukach pięknych popyt wcale nie kształtuje podaży, a dzieł przybywa znacznie szybciej niż kupców.
Dwa lata temu na polski rynek weszła pewna ekskluzywna japońska firma kosmetyczna. W miesiąc sprzedała zapas tuszu do rzęs i kremu pod oczy przewidziany na półtora roku. Japończyków zaskoczył sukces – przecież wcześniej precyzyjnie przebadali zasobność – raczej skromną – polskich portfeli. Nie przewidzieli tajemnej mocy damskich portmonetek, która ujawnia się w perfumeriach.
Stajemy się śmietnikiem bogatszej części Europy. Z 200 mln sztuk używanej odzieży (wielkość ubiegłorocznego importu) część od razu ląduje w lasach i na wysypiskach. Reszta, której wielkość równa jest produkcji około 60 zakładów, powoduje ruinę rodzimego przemysłu lekkiego. Rozwiązaniem tych problemów mają być zezwolenia, o które importerzy starych ciuchów muszą się teraz starać w Ministerstwie Gospodarki. Z góry wiadomo, że zastosowanie tej biurokratycznej bariery niczego nie rozwiąże, przyczyni się jedynie do wzrostu cen w lumpeksach.
Po Łodzi krąży taki dowcip: przychodzi uczciwy inwestor do uczciwego urzędnika. Koniec. Nic śmiesznego, a wszyscy się śmieją: – Żeby go zrozumieć, trzeba prześledzić, jak powstają inwestycje w mieście – mówią łódzcy biznesmeni. – Łódź skazana jest na monokulturę: kiedyś był tu tylko przemysł lekki, dziś wyłącznie hipermarkety.
Przez ostatnie lata polski rynek motoryzacyjny wydawał się workiem bez dna, z którego na wyścigi czerpali sprzedawcy samochodów oraz fiskus inkasujący coraz wyższe podatki. Okazało się jednak, że dno istnieje. Ku rozpaczy producentów i handlowców od początku roku sprzedaż nowych aut gwałtownie spada. Czyżby rynek nie wytrzymał kolejnych obciążeń podatkowych? A może zaspokoiliśmy już nasze samochodowe apetyty?
Kiedy pewna firma samochodowa ogłosiła, że do każdego sprzedanego auta dodaje dwa rowery gratis, sprzedaż wzrosła lawinowo. A kolejka chętnych dokładniej oglądała rowery niż sam samochód. Po dziesięciu latach doświadczeń z wolnym rynkiem hasło: promocja! w najmniejszym stopniu nie straciło dziewiczego uroku i magii przyciągania. 93 proc. Polaków – ankietowanych przez Instytut Badania Opinii i Rynku Pentor – lubi (a przynajmniej toleruje) promocje i korzysta z promocyjnych ofert. To nic, że wszystkie te kampanie, którymi jesteśmy bombardowani, kalkulowane są na chłodno, że stoją za nimi fachowcy od marketingu i reklamy. A niezliczone okazje, konkursy, loterie, degustacje, akcje wytnij i wygraj oraz pokrewne wykorzystują nasze słabostki: próżność, jarmarczną ciekawość, chciwość, snobizm, żyłkę do hazardu. Pojawił się nowy masowy gatunek klienta – łowca promocji. Nieświadom, że to on jest dla handlowców łowną zwierzyną.
Za kilka miesięcy zakończy żywot kodeks handlowy, jedna z najstarszych polskich kodyfikacji. Jego miejsce zajmie kodeks spółek handlowych, stworzony przez grupę wybitnych prawników. Ma sprostać wyzwaniom, jakie niesie nowoczesna gospodarka oraz bracia Jedamscy – najsłynniejsi polscy akcjonariusze, budzący postrach wśród szefów spółek giełdowych.
Bazar Różyckiego to jedna z warszawskich legend. Klimat tego najstarszego w stolicy, położonego w dzielnicy Praga Północ, targowiska opiewano w piosenkach, opisywano w książkach i pokazywano w filmach. Przez sto lat swego istnienia Różyc – jak nazywają go warszawianie – zrodził własny handlowy folklor i wielopokoleniową tradycję rodzin kupieckich. W czasach komunizmu był tolerowanym i wykorzystywanym, odgrodzonym murem kawałkiem kapitalistycznego świata. Teraz nie dając sobie rady z nowoczesną wolnorynkową konkurencją Różyc podupadł. Czy w przyszłości zniknie?
Rynkiem księgarskim wstrząsnęły dwie spektakularne akcje promocyjne zorganizowane przez supermarkety: książki na wagę w sieci Hit oraz wyprzedaż w supermarketach Auchan – egzemplarz za niecałą złotówkę.