Rząd wypowiedział wojnę groźnej patologii gospodarczej. Chodzi o „rażąco niskie” ceny towarów w super- i hipermarketach oraz o obsypywanie przez nie klientów nagrodami. Projekt krucjaty przygotował Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Z samej nazwy urzędu wynikałoby, że walka ze skandalicznie niskimi cenami prowadzona jest w imię ochrony konsumentów. Czy aby na pewno?
Ich praca wydaje się błaha, łatwa. Ale uliczni biznesmeni to profesjonaliści. Wiedzą co, jak, komu i gdzie. W małym palcu mają chodnikowy know-how, marketing, psychologię zachowań konsumenckich, strategię, logistykę i co tam jeszcze wymyślili specjaliści od skutecznego handlu.
Przyjeżdżamy do supermarketu, który nie występuje już solo, ale jest częścią malla-alejkowca. Mamy do kupienia ryby, mydło, wszystko co trzeba. Koniec zadania. Lecz coś nas wsysa w pasaże.
Politycy szukają sposobu na załatanie dziury budżetowej, a na przykład oszustwa paliwowe kosztują Skarb Państwa 1 mld zł rocznie. Szajki oszustów wymyślają nowe sposoby na ominięcie prawa – ostatnio zarabiają na imporcie biodiesla.
Trzy czwarte Polaków uważa, że istnienie hipermarketów jest korzystne dla kupujących. Wiarę tę podzielają nawet osoby, które nie robią tam zakupów. Ale co trzeci rodak sądzi, że hipermarkety szkodzą polskiej gospodarce.
Polska służba weterynaryjna opuszcza i podnosi graniczny szlaban z coraz większą częstotliwością. Powodem są epidemie nękające europejskie hodowle i związana z tym konieczność ochrony polskich zwierząt. Importerzy sprowadzający do Polski mięso i jego przetwory żyją w stałej niepewności, bo granica jest zamykana i otwierana niespodziewanie i nigdy nie wiadomo, jakich produktów ani których państw ograniczenia będą dotyczyły. Ale niektórzy importerzy potrafią sobie z tym jakoś poradzić.
Od kilku lat komputery tanieją. Gorzej z Internetem, do którego dostęp jest ciągle drogi. W efekcie tanie komputery coraz gorzej się sprzedają. To niejedyny paradoks tego rynku.
Odwieczny, naturalny cykl wegetacji jest zbyt powolny jak na potrzeby i wymagania polskich balkonów, działek i przydomowych ogrodów. Rośliny sprzedawane w centrach ogrodniczych i supermarketach często powstają w laboratoriach. Mnożone są przy użyciu techniki in vitro i najnowszych osiągnięć genetyki, wytwarzane według stale doskonalonych technologii, pędzone hormonami wzrostu lub traktowane preparatami skarlającymi, by wyglądały dokładnie tak, jak życzy sobie klient. Niektóre – jak surfinia – są opatentowane i strzeżone licencją. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że pelargonia z naszego balkonu wyrosła na Wyspach Kanaryjskich, a niecierpek w Izraelu. W zielonym biznesie, który wyrósł na potężny sektor rynku, nie ma rzeczy niemożliwych. Ogrody zamawia się dziś jak domy: pod klucz. I w ciągu kilku dni powstaje ogród, który wygląda, jakby rósł od zawsze. To tylko kwestia ceny.
Książki znikają z księgarń, a księgarnie coraz częściej znikają z ulic. Dzisiaj lektury kupuje się w supermarketach, korzysta ze sprzedaży wysyłkowej i Internetu. Od kilku tygodni można książki zamawiać przez telefon – tak jak pizzę czy taksówkę.
Jerzy Plewa. Podsekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa i rozwoju wsi