Świat giełd jest przesądny. Inwestorzy z niepokojem oczekują paskudnego jubileuszu. Przed piętnastoma laty, w czarny poniedziałek 19 października 1987 r., w ciągu jednego dnia akcje na nowojorskiej giełdzie spadły przeszło 22 proc. Czy to się może powtórzyć?
Jesienią 1999 r. los uśmiechnął się do pracowników PZU – rozpoczęto prywatyzację zakładu, dzięki czemu mogli dostać – zgodnie z ustawą – 15 proc. akcji. Trwało podniecające przeliczanie przyznanych pakietów na gotówkę, mieszkania, samochody. Dziś pełni obaw o przyszłość PZU pospiesznie wyprzedają swoje akcje za kwoty dużo niższe niż te, których się spodziewali. Narodził się gigantyczny rynek pokątnego handlu akcjami PZU. Nie wiadomo, kto prowadzi skup, ale tajemnicze okoliczności, w jakich odbywają się transakcje, wskazują, że przy tej okazji mogą być prane brudne pieniądze.
Z giełdy korzystają nie tylko ci, którzy na niej grają. Związali też z nią swój los przyszli emeryci – poprzez fundusze emerytalne. A także mniejsi i więksi ciułacze – lokujący oszczędności w fundusze inwestycyjne. Giełda nie ma dla nich dobrych wiadomości.
Dziesiąty rok istnienia polskiego rynku kapitałowego upływa pod znakiem rynkowej smuty i dramatycznych pytań o przyszłość. Szybko dorobiliśmy się najsprawniejszej giełdy w Europie Środkowo-Wschodniej, ale jej kondycja odbiera radość ojcom-założycielom. Druga dekada giełdy zapowiada się jako czas walki o przetrwanie całkiem różny od romantycznej ofensywy lat 90.
Trwa sezon walnych zgromadzeń w spółkach akcyjnych. Właścicieli akcji zapraszają na obrady wielkie spółki giełdowe i małe pracownicze. Dla jednych akcjonariuszy jest to nieistotny rytuał, dla innych szansa zadania kilku podchwytliwych pytań, dla jeszcze innych okazja do podjęcia walki o władzę i wpływania na losy spółki. Duża część uprawnionych udziałem w obradach nie jest w ogóle zainteresowana. Są jednak i tacy, dla których walne zgromadzenia są pasją życiową i źródłem utrzymania.
Giełda istnieje w Polsce 10 lat. Ale trudno sobie wyobrazić gorszy moment do świętowania. Od blisko roku notowania spadają, ubywa graczy, coraz więcej giełdowych firm myśli o wycofaniu się z parkietu, a nowych prawie nie przybywa. Przed państwowym właścicielem i zarządem giełdy stają zasadnicze pytania o przyszłość, wybór sojuszników w Europie i sposób prywatyzacji. Nie jest też wcale pewne, iż przez minioną dekadę dobrze wykorzystano możliwości, jakie przed każdą gospodarką otwiera utworzenie jednej z najbardziej prorynkowych instytucji.
Warszawska giełda wiosną 2000 r. pobiła swój absolutny rekord notowań, latem z dawnego budynku KC PZPR przeprowadziła się do nowej, okazałej siedziby, a późną jesienią doszło do rewolucyjnych zmian w systemie organizacji sesji i rozliczeń. W ciągu 12 miesięcy trudno chyba zrobić więcej. A mimo to nie ustają spekulacje, że za kilka lat WGPW będzie miała spore kłopoty z samodzielnym utrzymaniem się przy życiu.
Internet stał się ziemią obiecaną dla wielu polskich spółek giełdowych. Porzucają swą dotychczasową działalność i ruszają na podbój wirtualnego świata z nadzieją, że tam – niczym przed nimi Amerykanie – znajdą pieniądze i sławę. Ich śladem podążają zachwyceni inwestorzy, gdyż na giełdzie hasło Internet wciąż powoduje żywsze bicie serca. Analitycy z rezerwą traktują ogłaszane przez kolejne spółki strategie internetowe.
„Gazeta Wyborcza” znowu – jak 11 lat temu – dokonała swoistej rewolucji. Wtedy rozpoczęła podbój rynku prasy, dzisiaj przełożyła swój sukces na wymierne korzyści dla pracowników. Spółka Agora, wydawca „GW”, jako pierwsza polska prywatna firma na taką skalę obdzieliła swoich pracowników akcjami. A pracownicy – też jako pierwsi w kraju – dokonali zorganizowanej sprzedaży części swoich giełdowych walorów. Na razie zarobili średnio na głowę po 150 tys. zł.