Przed wyborami 22 września koalicja socjaldemokraty Gerharda Schrödera pogrąża się pod ciężarem 4 mln bezrobotnych. Jeśli nie zdarzy się cud – władzę obejmą chadecy i liberałowie pod wodzą Edmunda Stoibera.
Przypadek zdarzył, że tego dnia przeszłość tak wyraźnie zespoliła się z przyszłością. Już od wielu miesięcy Gerhard Schröder miał w swym kalendarzu zapisaną grudniową wizytę w Polsce z okazji 30-lecia podpisania układu PRL-RFN. Ponieważ szczyt w Nicei został wyznaczony na 7 grudnia, więc wizyta w Warszawie została przyspieszona o jeden dzień. Kanclerz poleciał do Nicei przez Warszawę, rysując na europejskim niebie trójkąt weimarski.
Krytycy zarzucają mu, że zdradził socjaldemokratyczne ideały, że w gospodarce kładzie nacisk na wolną grę sił rynku, że jeśli jest jeszcze towarzyszem, to tylko bossów. Tymczasem Gerhard Schröder, socjaldemokratyczny kanclerz Niemiec, wybrał się w drogę do jednego z centrów globalizacji, do frankfurckich banków, by w osobistej rozmowie namówić je do zmiany wyroku śmierci wydanego przez nie wcześniej na koncern budowlany Holzmanna.
Dwaj wybitni przedstawiciele nurtu socjaldemokratycznego Tony Blair i Gerhard Schröder opublikowali przed wyborami do parlamentu europejskiego dokument "Europa: Trzecia Droga/Nowy Środek", który u nas "Gazeta Wyborcza" przedrukowała pod tytułem "Manifest socjaldemokratyczny". Czy pomoże on lewicy, również polskiej, w definiowaniu na nowo jej tożsamości?
Są dwie wersje tego, co się stało w Niemczech. Jedna to burleska. Czarny charakter - lewicowy dogmatyk i ekonomiczny awanturnik - w ciągu stu dni, niczym Napoleon po ucieczce z Elby, narobił bałaganu w niemieckiej gospodarce, po czym skulił ogon pod siebie i w wieku 55 lat poszedł na suto opłacaną emeryturę. Druga wersja jest bardziej patetyczna: lewicowy reformator, który chciał się dobrać do skóry wielkiemu przemysłowi i przywrócić w Niemczech większą sprawiedliwość społeczną, został przezeń wygnany na zieloną trawkę.
Na pierwszy rzut oka pierwsze miesiące rządu Gerharda Schrödera wypadają nieszczególnie. Nowa koalicja Czerwono-Zielonych zbiera nie najlepsze oceny nawet u tych, którzy wiwatowali po upadku kanclerza Helmuta Kohla.
Kto rządzi w Niemczech? Od tygodni mówi się, że to raczej minister finansów Oskar Lafontaine, a nie kanclerz Gerhard Schröder, jest prawdziwym przywódcą kraju. A kto rządzi Oskarem Lafontaine´em? Jego żona Christa Müller: jasnowłosa ekonomistka ze szkoły Keynesa.
W inauguracyjnej mowie Gerharda Schrödera w Bundestagu nie było takich zwrotów, które przechodzą do historii, jak choćby słynna zapowiedź Winstona Churchilla "krwi, potu i łez", czy wezwanie Willy´ego Brandta, by Niemcy "odważyli się na więcej demokracji". A jednak było to przemówienie znaczące - tak dla rodaków kanclerza, jak i całej Europy.