W kinie dochodzi do głosu najmłodsze pokolenie reżyserów. Na ostatnim gdyńskim festiwalu mieliśmy całą serię debiutów oraz parę filmów zrealizowanych przez nieco starszych twórców, którzy jednak weszli w dorosłość już w III RP. Są oni tubylcami w tej nowej Polsce i zaczęli ją po swojemu opisywać. Ich bohaterowie, głównie pionierzy realnego kapitalizmu, przejawiają pierwsze oznaki zmęczenia.
Parafrazując tytuł nagrodzonego, jak najbardziej zasłużenie, filmu Krzysztofa Zanussiego, można by powiedzieć, iż śmiertelną chorobą kina polskiego przenoszoną za pomocą taśmy filmowej jest nuda zużytych tematów, bylejakość artystyczna oraz nieliczenie się z publicznością.
Polska inwestycja, polegająca na zakupie pokaźnych udziałów w fińskich stoczniach, budzi znaczne zainteresowanie. Zawsze to przyjemnie pomyśleć, że Polak kupuje za granicą coś więcej niż samochód.
W pierwszym dniu pokazano "Ogniem i mieczem", na zakończenie zaś "Pana Tadeusza", czyli dwie superprodukcje, na jakie zdobyła się w ciągu jednego roku nasza nie najbogatsza przecież kinematografia. To były naprawdę imponujące ramy festiwalu, tym bardziej więc byliśmy ciekawi, co znajdzie się pomiędzy nimi.
Jeszcze kilka lat temu Stoczni Gdynia przepowiadano rychły upadek. Tymczasem firma nie tylko mocno stanęła na nogi, ale kupiła Stocznię Gdańską. Dziś jest liczącym się pretendentem do dwóch fińskich stoczni koncernu Kvaernera, a w kraju ostatnią deską ratunku dla bankrutujących Polskich Linii Oceanicznych. Morskie imperium Janusza Szlanty rośnie w błyskawicznym tempie. Pytanie tylko: czy na trwałych podstawach?
Prezes Krzysztof Piotrowski, doświadczony okrętowiec i główny animator sukcesu Stoczni Szczecińskiej, dziś inwestuje w dziedziny nie mające ze statkami nic wspólnego. Natomiast Janusz Szlanta, prezes Stoczni Gdynia, bankowiec, o którym mówią, że nie odróżnia dziobu od rufy, nie dość, że kupił upadłą Stocznię Gdańską, to na dodatek zamierza przejąć cztery stocznie od norweskiego koncernu Kvaernera. Długo jeszcze nie będzie wiadomo, która strategia jest lepsza.
Ani jeden z mieszkańców Gdyni - z wyrokiem eksmisji na bruk - nie wierzył, że może zostać bez dachu nad głową. Komornicy bowiem, jak jeden mąż, odmawiali podejmowania tych drastycznych działań. Niespodziewanie na horyzoncie pojawił się Edward O., komornik ze Słupska. Dla eksmitowanych - drań bez serca; dla spółdzielni mieszkaniowych - szeryf i wybawiciel.
Z prawdziwą przyjemnością odnotowujemy, iż główną nagrodę gdyńskiego festiwalu dostał Jan Jakub Kolski, któremu cztery lata temu przyznaliśmy Paszport "Polityki". Głównym bohaterem nagrodzonego filmu "Historia kina w Popielawach" jest wiejski kowal, który - nie wiedząc o staraniach braci Lumiere - wynalazł maszynę do wyświetlania ruchomych obrazów. Kolski trochę przypomina tego kowala - wymyślił własne kino, ucieka na wieś i nie przejmuje się w ogóle tym, co w dzisiejszym kinie modne.