W polskim kinie więcej widać i słychać. Szkoda tylko, że twórcy lepiej radzą sobie z historią niż z tematem współczesnym.
Kiedy stocznie w Gdyni, Szczecinie, Gdańsku traciły pieniądze i klientów, inni korzystali z gospodarczej prosperity. Na czym budowali sukces? Czy są jeszcze szanse, żeby pójść ich śladem?
Firmy związane z prawnikami sopockiej kancelarii „prezydenckiej” zarobiły miliony złotych na nieruchomościach należących do państwowej spółki Dalmor. Teraz bój idzie o to, komu przypadnie reszta szacowanego na setki milionów majątku tego przedsiębiorstwa.
Jury gdyńskiego festiwalu, przyznając najważniejszą nagrodę „Małej Moskwie”, dało najwyraźniej do zrozumienia, że dzisiaj należy popierać filmy podejmujące ważne tematy, ale jednocześnie skierowane do szerokiej widowni.
Na zakończonym niedawno festiwalu w Gdyni zabłysło polskie kino niezależne. Okazało się, że pomysł, pasja i 300 zł wystarczą, aby zrobić niezły film.
W jednym z prezentowanych w Gdyni filmów dziecięcy bohater lewituje, co można potraktować jako scenę symboliczną. Polskie kino też postanowiło bowiem oderwać się od szarej rzeczywistości, proponując zamiast realistycznych obrazów sentymentalne historie ze szczęśliwym zakończeniem.
Tydzień temu Festiwal Polskich Filmów Fabularnych relacjonował Zdzisław Pietrasik. Ale w Gdyni mieliśmy jeszcze wysłanniczkę – pisarkę Dorotę Masłowską, którą interesowały głównie filmy niezależne. Oto jej wrażenia z festiwalowego kina i okolic.
W tym roku po festiwalowym ekranie snuli się pojedynczo i grupkami ludzie o bardzo smutnych twarzach, fotografowani na tle szarych pejzaży zdegradowanych polskich miasteczek. Chcieliśmy kina zaangażowanego, to teraz mamy.