Każdy utwór dopieszczony i perfekcyjnie wykonany. Do wielokrotnego smakowania.
Mamy Rok Kolberga, musiał więc on znaleźć odbicie na jedynym radiowym festiwalu folkowym w Polsce.
Muzyka, szlachetnie prosta w wyrazie, nie pozostaje tylko wehikułem dla słów, raczej jest ich uzupełnieniem, elementem równoprawnym i koniecznym w obrębie spójnej całości, jaką jest ta niezwykła płyta.
Prawdziwy bohater nowego filmu braci Coenów to Dave Van Ronk. Postać zapomniana, bez której jednak „Dom Wschodzącego Słońca” brzmiałby inaczej, a Dylan nie byłby tym, kim był.
Utopiona w przyrodniczych przenośniach, oddychająca naturą, ta muzyka jest zapatrzona to w rozległy widnokrąg, to w mroki słowiańszczyzny.
Ten kalifornijski zespół daleki jest od minimalizmu.
Kolejny już bardzo utalentowany debiutant w tym roku pojawia się na popowej scenie nie dzięki telewizyjnemu show, tylko tak po prostu – jako uczeń szkoły muzycznej, z muzycznej rodziny (rodzice grają, a siostra, wiolonczelistka, występuje nawet na płycie.
Subtelne śpiewanie z oszczędnym akompaniamentem ma nieoczekiwanie wielką siłę.
Płyta klimatem nawiązuje do kontrkulturowej estetyki z lat 60.
Hit ostatnich miesięcy to pochwała słowiańszczyzny, wyrażona za pomocą amerykańskiej muzyki potomków niewolników przywiezionych z Afryki. Łatwiej to zrozumieć, gdy się pozna Donatana, autora płyty „Równonoc”.