Życie stało się telewizją, zaś telewizja stała się życiem. Musiało dojść do tego. Ten proces jakoby nieunikniony - ale czy na pewno? - jest tematem filmu "Truman Show".
Na dobrą sprawę tę powieść powinien był napisać któryś z polskich pisarzy nurtu chłopskiego, a sfilmować ją któryś z polskich reżyserów. A jednak mimo kresowych legend, mimo husarii, szwoleżerów i ułanów "Zaklinacz koni" w Polsce nie powstał.
Goszcząc na ostatnim festiwalu w Gdyni miałem chwilami przykre poczucie, iż biorę czynny udział w wielkiej mistyfikacji: trwa feta, a przecież właściwie nie istnieje polska kinematografia, jest tylko parę niezłych polskich filmów.
Podczas zakończonego właśnie Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni mówiono o wartościach. Przez pozostałą część roku mówi się głównie o pieniądzach. W polskim kinie można już dziś nieźle zarobić. Najwięcej zarabiają obecnie aktorzy, specjaliści od ról bardzo męskich w filmach akcji, dalej są aktorki, następnie operatorzy. Reżyserzy zazdroszczą czasem honorariów nawet oświetleniowcom.
Pierwszym obrazem - i również ostatnim - filmu "Szeregowiec Ryan" jest flaga amerykańska, łopocząca poprzez całą szerokość ekranu; kadr ten trwa długo i widz zauważa, że kolory są wyblakłe. Wyraża on z miejsca intencję filmu, w którym Steven Spielberg zamierzał dokonać rozrachunku z wojną.
Film „Lolita” jest brawurowym wyczynem fałszerstwa: sens powieści został, dosłownie, zmieniony na dokładnie odwrotny. Niemniej powstał kawałek dramatu. Ciekawy wypadek.
Wenecja pokazała, że na fali spuścizny po Kieślowskim wciąż powstają filmy o przypadku i zbiegu okoliczności ("Hasards ou coincidences" Leloucha nazwano "Niebieskim" dla ubogich), ale nie oznacza to bynajmniej braku obrazów o szlachetnym zawodzie kowala własnego (i cudzego) losu (patrz: "Conte d´automne" Rohmera). Konsekwencje? Cóż, zdany na przypadek musi pogodzić się z rolą piórka na wietrze, podczas gdy ten, kto bierze bieg wydarzeń we własne ręce, musi zmagać się ze wszystkimi ograniczeniami, jakie nakłada życie. A jest ich niemało.
Zgon Akiry Kurosawy dowodzi, że skończył się definitywnie pewien etap sztuki filmu. Był on bowiem ostatnim żyjącym spośród twórców wygasłego kina autorskiego, takich jak: Chaplin, Eisenstein, Orson Welles, Visconti, Fellini, Bunuel.
Zaiste królewski prezent ofiarowali przed paroma tygodniami środowisku teatralnemu uczestnicy ankiety "Polityki", mającej na celu wyłonienie najwybitniejszych aktorów XX wieku. Wielu obserwatorów żywiło obawy co do jej wyników, no i mamy się czego wstydzić, my, ludzie małej wiary. Uhonorowanie Tadeusza Łomnickiego i Gustawa Holoubka z jednej strony, bardzo dalekie miejsca gwiazdek trafnie ochrzczonych "pin up actors" z drugiej, wyraźnie określiło preferencje miłośników teatru. Okazało się, że kiedy przychodzi do poważnej weryfikacji, liczy się artyzm - nie tania popularność, ambitnie stawiana poprzeczka - nie odcinanie kuponów od raz zdobytej sławy, oryginalność - nie podporządkowanie się schematom, poważne traktowanie sztuki - nie gaworzenie byle czego w żurnalach dla kucharek.Proszę przyjąć jako skromny suplement do sumującej stulecie ankiety ten coroczny, szósty już "subiektywny spis", obejmujący sezon 1997/1998 w teatrach dramatycznych i teatrze telewizji. Nie idzie w nim, co nieodmiennie podkreślam, o jakąkolwiek "ligę". Notuję spostrzeżenia dotyczące poszczególnych dokonań aktorskich: zwycięstw i porażek, kłaniam się mistrzom, cieszę się z debiutów. Próbuję też dostrzec artystów, zasługujących umiejętnościami i rzetelnością na większy niż dotychczas rozgłos.
Nowa Godzilla jest tak ogromna, że nie mieści się w kadrze, toteż najczęściej oglądamy ją w segmentach: najpierw łapska jak ruchome wieże Eiffla, potem ogon rozwalający całe kondygnacje mijanych domów, oczy jak latarnie morskie we mgle, w końcu paszczę, w której można swobodnie jeździć samochodem, co nastąpi w kluczowej scenie filmu.