Choć krytycy obstawiali "Różę" Wojciecha Smarzowskiego, numerem jeden 36. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni okazał się Jerzy Skolimowski i jego "Essential killing". Zdobył aż 5 statuetek.
Było gorąco jak w Cannes, ale od wczoraj znowu możemy przekonać się na własnej skórze, że Bałtyk to jednak Riwiera dla Eskimosów. Za to rośnie temperatura przed jutrzejszą galą kończącą festiwal, którą poprowadzi Maciej Stuhr.
Jaka przyszłość czeka tegorocznych debiutantów, dzięki którym festiwal jest naprawdę ciekawy? Krytycy bardzo słusznie chwalą filmy Rafaela Lewandowskiego („Kret”) i Grega Zglińskiego („Wymyk”).
Brutalna selekcja sprawiła, że nie ma w tym roku w Gdyni filmów byle jakich, niedorobionych, na żenująco niskim poziomie artystycznym i technicznym. Po pierwszych projekcjach można się zachwycać, że nasi twórcy wreszcie równają do światowych standardów.
Jest nam niezmiernie miło poinformować, że nasz redakcyjny kolega Janusz Wróblewski wygrał konkurs na dyrektora artystycznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Po poprzednim festiwalu zapanowały nastroje wręcz euforyczne, wydawać się mogło, że nasze kino to już potęga. W tym roku wszystko wróciło do normy.
Miało być jak w Cannes. Piękna majowa pogoda, świetne nowe filmy, gwiazdy i końcowa gala w wielkim namiocie rozstawionym na plaży. Jak na razie, jedynie gala jest pewna.
W polskim kinie więcej widać i słychać. Szkoda tylko, że twórcy lepiej radzą sobie z historią niż z tematem współczesnym.
Jury gdyńskiego festiwalu, przyznając najważniejszą nagrodę „Małej Moskwie”, dało najwyraźniej do zrozumienia, że dzisiaj należy popierać filmy podejmujące ważne tematy, ale jednocześnie skierowane do szerokiej widowni.
Wszystko widać i wszystko słychać.