Najpiękniejsza Włoszka w całej Tunezji okazała się niewystarczająco szczupła i wiotka jak na współczesne standardy urody.
Film o poważnych problemach brytyjskiego systemu pomocy społecznej.
Twórcy tegorocznego festiwalu w Cannes zaglądali w mroczne rejony ludzkiej psychiki, często w sposób, z którego dumni byliby Lynch i Hitchcock. A zabawa we francuskim kurorcie przypominała w tym czasie celebrycki bal na „Titanicu”.
Cannes dyskutowało w tym roku o kobietach w kinie, starości i Holocauście. A Złota Palma została we Francji.
Rosyjska samokrytyka wzbudzała ciekawość, „Rosjanin” Depardieu w roli seksmaniaka – odrazę. „Zimowy sen” Nuri Bilge Ceylana w pełni zasłużył na Złotą Palmę.
Wyjątkowe filmy, wyjątkowa oprawa. Takiej różnorodności, wizjonerskiego szaleństwa, karuzeli wrażeń dawno na Lazurowym Wybrzeżu nie było.
„La vie d’Adele – chapter 1 & 2” trzygodzinny melodramat o miłości lesbijskiej Abdellatifa Kechiche Tunezyjczyka z francuskim paszportem wygrał 66. edycję canneńskiego festiwalu. Bardzo trafny, sprawiedliwy wybór, chociaż niełatwy.
Zapomniany dokument „Weekend of a Champion” Franka Simona wyprodukowany przez Romana Polańskiego czterdzieści dwa lata temu sprawia wrażenie archiwalnej kroniki poświęconej rajdom samochodowym.
Ulewne deszcze, które paraliżowały pierwsze dni festiwalu przestały wreszcie dokuczać. Teraz dopiero widać jak wielką machiną promocyjną jest Cannes.
Ciekawy początek canneńskiego festiwalu. Deziluzja amerykańskiego snu zafundowana w wersji 3D przez Baza Luhrmanna w „Wielkim Gatsbym” miękko wprowadziła w temat zagubienia i błędów wieku dorastania, który zdominował pierwsze dni imprezy.