Azjatyckie kino bardzo podoba się selekcjonerom canneńskiego festiwalu. Ale najwięcej szumu wywołał pozakonkursowy dokument satyryczny o przekrętach Berlusconiego.
O "Robin Hoodzie", który otwiera startujący właśnie festiwal filmowy w Cannes, i innych nowinkach z imprezy filmowej.
Mocna, świetnie skonstruowana opowieść o samotności, wykorzystaniu i utracie złudzeń
Złota Palma dla Michaela Haneke za czarno-biały dramat „Biała wstążka” o korzeniach totalitaryzmu nie budziła niczyich wątpliwości. Film Austriaka doskonale wpisywał się w ogólną
Złota Palma dla fabularyzowanego dokumentu „Entre les murs” („Klasa”) mało znanego Francuza Laurenta Canteta to ogromne zaskoczenie. Niespodzianek było jednak więcej. W Cannes czuło się rewolucyjne wrzenie.
Złota Palma przyznana mało znanemu Rumunowi Cristianowi Mungiu to ważny sygnał dla wschodniej Europy. Świat jest ciekawy naszego rozliczenia z komunizmem. Trzeba tylko umieć o tym opowiadać.
Rozmowa z brytyjskim reżyserem filmowym Kenem Loachem, zdobywcą Złotej Palmy w Cannes
Cannes to wciąż najbardziej snobistyczny, ale jednocześnie najważniejszy festiwal na świecie. Filmy tu pokazywane wyznaczają trendy i mody, tu o Złotą Palmę walczą najwspanialsi reżyserzy z całego świata. W tym roku również nie zabrakło wielkich nazwisk. Międzynarodowe jury obradujące pod przewodnictwem chińskiego reżysera Wonga Kar-waia główną nagrodę przyznało wybitnemu brytyjskiemu reżyserowi Kenowi Loachowi, autorowi filmu „Wiatr buszujący w jęczmieniu”.
Jeśli chce się zrobić w Cannes wrażenie, trzeba przekraczać granice poprawności. W tym roku oglądaliśmy prawdziwą paradę prowokatorów.
Obawy przed zamachami terrorystycznymi, zamieszki uliczne, protesty związkowców w Cannes dobrze korespondowały z wrzawą wokół nagrodzonego Złotą Palmą dokumentu „Fahrenheit 9/11” Michaela Moore’a – ostrego jak brzytwa pamfletu politycznego wymierzonego w prezydenta George’a Busha. Co tak naprawdę zwyciężyło: sztuka filmowa czy sztuka politycznej manipulacji?