Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy powiedziałam „tak”, kiedy chciałam powiedzieć „nie”. Kiedy mówię „nie”, czuję się niemiła, trudna, chamska, agresywna, jakbym coś niszczyła.
W Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie otwarto wielką wystawę polskiej sztuki feministycznej. Czyli takiej, o której istnieniu wiedzą wszyscy, ale tylko nieliczni mogą z czystym sumieniem powiedzieć, że mają o niej jakie takie pojęcie.
Ponoć twórczość nie ma płci i mieć jej nie powinna. Odzwierciedla jednak panujące współcześnie warunki, komentuje rzeczywistość, zdradza doświadczenie życiowe. A wtedy okazuje się, że kobieca perspektywa różni się od męskiej.
Dzięki namowom „babskich pism”, dzięki wzorcom z zagranicznych seriali, dzięki inspirującym podróżom dziesiątki i setki tysięcy Polek urodzonych w zamierzchłych czasach panowania króla Władysława Gomułki wyszły z domów i wyszły z własnych mentalnych ogródków. Pod wezwaniem prosecco!
Feministki zawsze będą w mniejszości – nawet wtedy, gdy większość kobiet będzie już w pełni wyzwolona z kultury patriarchalnej.
Europejska skrajna prawica się feminizuje. Kobiety nie tylko coraz częściej na nią głosują, ale stają na jej czele. I osiągają coraz większe sukcesy wyborcze.
Pod pokrywką z garem, do którego wrzucono w ostatnich latach aborcję, gender, rodzinę i związki, dziś aż kipi. Co przyniesie rewolucja kobiet, czy feministki pokonają patriarchat?
Może za mało drążyłyśmy, przyjmując, że praca z przetrwankami przemocy jest po prostu ciężka, więc widocznie ciężka musi być też towarzysząca jej atmosfera. Poza tym panowało przekonanie, że wszelkie „pranie brudów” mogłoby zaszkodzić sprawie, że albo jest się za, albo przeciw.
Pojedynki były głównie męską rozrywką. Głównie, bo od każdej zasady zdarzały się wyjątki.
Rozmowa z dr Martą Rawłuszko, socjolożką UW i współautorką raportu o aktywności kobiet w Polsce, o lokalnych aktywistkach i zwykłych kobietach, w których narasta bunt przeciw nieudolnemu państwu.