Rodzima kultura masowa porozumiewa się już mieszanką polskiego i angielskiego. A przyjęcie piosenki z Eurowizji potwierdza, że w sferze językowej jesteśmy tryhardami.
Doroczne, niemalże rytualne dyskusje dotyczące Eurowizji sprawiają wrażenie, że ten zachodni wynalazek niezbyt się u nas przyjął.
Ukraina wygrywa Eurowizję i zapowiada kolejną edycję – w zjednoczonym na nowo i szczęśliwym kraju. Polska wypadła dobrze, ale skończyła z wynikiem nieco poniżej oczekiwań.
Już dzisiaj wiadomo prawie na pewno, że Eurowizję wygrają ukraińscy artyści. Wiadomo – wojna. Ale przecież od lat różne wojny wpływały na odbiór muzyki. A muzyka na odbiór wojen.
Polska znów w finale Eurowizji. Sam konkurs wydaje się nieco poważniejszy, niż ostatnio bywało, ze sporą konkurencją i jasnymi faworytami.
Na solidarnościowe gesty polskiej sceny nigdy nie trzeba było długo czekać. W czasach mediów społecznościowych wszystko dzieje się jednak szybciej – i na większą skalę.
W 65. konkursie Eurowizji głosami jurorów i widzów zwyciężył zespół Måneskin z piosenką „Zitti E Buoni”. Tegoroczna impreza przy okazji była testem: jak mogą wyglądać takie widowiska w pandemicznych czasach.
Polskiego reprezentanta zabraknie w finale konkursu w najbliższą sobotę. Rafał Brzozowski z piosenką „Ride” nie przypadł do gustu eurowizyjnej publiczności.
Holender Duncan Laurence wydawał się optymalnie dopasowany do eurowizyjnego show. Wybrał niby wariant ryzykowny (liryczny song), ale uniósł go dzięki wokalowi, którym mógłby się popisać w każdej sytuacji – i na weselu, i w operze.
Eurowizja jest już od całkiem dawna ekspozycją ludycznej przesady, przebieranek z podtekstem erotycznym, zaś to, co nazwalibyśmy estradowym obciachem, często bywa celowym zabiegiem służącym zabawie.