Szturm uzbrojonych agentów federalnych na dom krewnych Eliana Gonzaleza w Miami był kulminacją trwającego przez pięć miesięcy rodzinno-politycznego melodramatu. Dalszy ciąg jest właściwie przesądzony – sześciolatek nie dostanie azylu w USA wbrew woli ojca i wróci z nim na Kubę. Sprawa z powodu apelacji może się przeciągać, ale emocje będą opadać i w końcu wygasną.
Samego dramatu dziecka wystarczyłoby na powieść: sześcioletni malec w przewróconej sztormem małej łodzi na morzu widzi śmierć matki i kilkunastu innych osób, dryfuje na dętce samochodowej wśród rekinów, wyłowiony trafia pod opiekę krewnych w USA, którzy występują przeciw jego rodzonemu ojcu na Kubie.
Kuba nie fetowała nadejścia 2000 r. 1 stycznia jest od 40 lat zarezerwowany na świętowanie rocznicy rewolucji Fidela Castro z 1959 r. W grudniu udało nam się spędzić sześć dni na wyspie. Dostaliśmy się na nią z Meksyku: osoby z Polski (w tym poseł UW Andrzej Potocki) oraz z Węgier. Interesowała nas ostatnia placówka komunistyczna na zachodniej półkuli. Już samo słowo „ostatnia” dźwięczy fatalizmem, schyłkiem. Na pytanie, jak głęboko ten schyłek się wżarł, nikt nie umie dać dzisiaj jednoznacznej odpowiedzi. Chcieliśmy sprawdzić, co na ten temat sądzi kubańska opozycja i czy jej głos jest słyszany w społeczeństwie?