Warszawski biznesmen Andrzej Kasprowiak od lat robi świetne interesy z publicznymi instytucjami. Państwowy budżet przeważnie na nich traci. I to dużo. Ale ktoś w końcu musi tracić.
Przed globalną katastrofą energetyczną może nas uchronić tylko rozwój nauki, który zaowocuje urządzeniami i technologiami oszczędzającymi energię. Problem w tym, że Zachód traci wiarę w naukę i postęp.
Według sceptyków, na zapowiedzianej na 10 czerwca Paradzie Równości w Warszawie prócz działaczy gejowskich zademonstruje jedynie kilkusetosobowe grono lewicujących znajomych. Ale ci znajomi to potencjał, z którego wyrośnie być może polityczna opozycja wobec konserwatywnej władzy.
Szklista substancja wydobyta z dna oceanu, buchająca gazem i płonąca żywym ogniem, miała być energetyczną nadzieją ludzkości – niewyczerpanym źródłem ekologicznego i taniego paliwa. Ale szybko to nie pójdzie.
Polak zazwyczaj zarabia marnie, więc uważnie patrzy na ceny. Czasami jednak gotów jest zapłacić więcej – jeśli uwierzy, że robi to w jakiejś szlachetnej intencji. Na tej modzie, która przyszła z Zachodu, można teraz nieźle zarobić.
Niektóre kultury „najpierw podcinają sobie nadgarstek, a potem bezczynnie patrzą, jak wykrwawiają się na śmierć”, twierdzi Jared Diamond, profesor geografii i biologii z uniwersytetu kalifornijskiego, w swym najnowszym bestsellerze „Zawał. Jak społeczeństwa wybierają klęskę lub zwycięstwo” (Collapse - How Societies Choose To Fail Or Succeed, Viking Adult Publishers, New York 2005).
Zwolennicy nazywają to opłatą, przeciwnicy podatkiem. Dla jednych jest to skuteczny sposób na dzikie wysypiska. Inni ostrzegają, że wprowadzenie obowiązkowych opłat na rzecz gminy wyeliminuje tańszą konkurencję w wywożeniu śmieci. Wzrosną koszty, a śmieci nie ubędzie.
Polski chłop wcale nie musi już żyć z rolnictwa. Na wsi otwiera się coraz więcej innych możliwości. Dobry interes można zrobić na przykład na dzikich ptakach.
Kiedyś mówiono o konieczności walki z przyrodą. Dziś zrozumieliśmy, co się może stać, gdybyśmy nie daj Boże tę walkę wygrali.
Feministki, antyglobaliści, ekolodzy i anarchiści tworzą barwne grupy wśród uniwersyteckich studentów. Ale za tą efektowną fasadą kryje się zniechęcenie polityką, upadek organizacji, ucieczka od społeczności w zacisze indywidualizmu i marihuany.