Zaczynał dekadę słowami: „Ale mnie jest dobrze w Katowicach”, kończył skargą: „Dzisiaj nagle się mówi, że wszystkiemu winien jest ten diabeł ze Śląska”. Kim był Edward Gierek?
Bigosowym socjalizmem można nazywać pierwszą połowę dekady lat 70., ten krótki w dziejach Polski Ludowej okres względnej prosperity, kiedy ruszyła produkcja małego Fiata, wzrosła dostępność mięsa i wędlin, a strach Polaków relatywnie zmalał.
Pamięć o poprawie bytu Polaków w pierwszej połowie lat 70. jest zapewne źródłem dwuznacznego sentymentu wobec dekady Edwarda Gierka. Dwuznacznego, gdyż z historycznej perspektywy jeszcze lepiej widać, jaką iluzją były nadzieje na głębsze reformy.
Czy można było w ogóle spodziewać się po ekipie Edwarda Gierka głębszych reform, skoro różne odnowy i odwilże w krajach Europy Wschodniej odbywały się w warunkach ideologicznego, politycznego i gospodarczego uzależnienia od ZSRR? Tzw. demoludy różniły się ledwie odcieniami czerwieni.
Natrętna propaganda dekady utrwalała mit Polski jako dziesiątej potęgi przemysłowej świata, a hasło „Polak potrafi” miało stać się synonimem sukcesu gospodarczego i politycznego kraju. Był on jednak pozorny, a dystans cywilizacyjny dzielący Polskę od krajów Zachodu zamiast maleć, zwiększał się.
Oficjalnie PZPR kierowała się zasadą tzw. centralizmu demokratycznego (demokracja na etapie ustalania celów i zadań, centralizm przy ich wykonywaniu). Praktycznie była to struktura dworska, gdzie zabiegano o względy jedynowładcy i gdzie zyskiwano lub tracono pozycję i przywileje.
Propagandziści Edwarda Gierka odkryli socjotechnikę; świadomie postanowili zmienić wizerunek władzy w oczach Polaków, zaprzęgli do tego telewizję (z czasem kolorową), na wszystkich frontach rozwinęli słownik nowomowy.
O ile za Gomułki przemysły ciężki i zbrojeniowy miały pracować na chlubę socjalistycznego państwa, to teraz gospodarka miała się dynamicznie rozwijać, by zaspokoić społeczne apetyty. Ale nowe rozwiązania ekonomiczne próbowano chaotycznie upchnąć w stary gorset ideologiczny.